Jak czytamy na spidersweb.pl, Google może obserwować aktywność użytkowników nie tylko w sklepach internetowych, ale wie też, kiedy dana osoba odwiedza sklep stacjonarny. Dawid Kosiński zauważa, że z systemu operacyjnego Android korzysta ok. 90 proc. użytkowników smartfonów, a w każdym z urządzeń jest moduł GPS, dzięki któremy gigant z Mountain View może określić lokalizację danej osoby. Google ma do dyspozycji również wyszukiwarkę, która także jest cennym źródłem informacji – czytamy. Siedmiu na dziesięciu użytkowników smartfonów na krótko przed dokonaniem planowanego zakupu jakiejś rzeczy, szuka informacji na jej temat na urządzeniu mobilnym – czytamy dalej.
Na podstawie danych z wyszukiwarki i GPS, Google wie, że dany użytkowik jest w pobliżu konkretnego sklepu stacjonarnego i szuka określonego produktu. Co więcej, dzięki usługom lokalizacji firma jest w stanie określić, czy ta osoba weszła do sklepu, a dzięki mocy lokalnej sieci wi-fi, wie nawet, w którym miejscu sklepu się znajduje – pisze Dawid Kosiński na spidersweb.pl.
Autor twierdzi również, że Google śledzi transakcje dokonywane kartą płatniczą. Kosiński nie wie jednak, w jaki sposób się to odbywa. Przyznaje, że pytał o to polski oddział firmy, ale nie dostał satysfakcjonującej odpowiedzi.
Google zapewnia natomiast, że nie posiada dostępu do takich danych, jak numer karty kredytowej użytkownika, lista dokonanych transakcji czy to, ile ktoś wydał pieniędzy – czytamy.
Dawid Kosiński przywołuje wpis z bloga Google’a, w którym firma chwali się, że w ciągu ostatnich trzech lat prześledziła pięć miliardów wizyt w sklepach. Z danych internetowego giganta wynika, że klienci są o 25 proc. bardziej skłonni do zakupu konkretnego produktu, gdy poprzednio kliknęli w jego reklamę w wyszukiwarce. Te osoby wydają również ok. 10 proc. więcej od innych klientów – czytamy. W związku z tym, Google namawia do korzystania z reklam w internecie, bo jak pisze autor, po prostu na nich zarabia. Dawid Kosiński zwraca również uwagę na fakt, że marketerzy nie powinni jednak mierzyć sukcesu kampanii banerowych tylko na podstawie kliknięć. Niektórzy dokonują zakupów, bo zobaczyli reklamę w internecie, choć w nią nie kliknęli. Google o tym wie i dlatego też musi stale udowadniać, że w sieci można znaleźć najskuteczniejsze formy reklamy, które trafią do konkretnej grupy docelowej, która jest zainteresowana danym produktem, a następnie zachęcą ją do zakupu – czytamy.
Autor pisze również, że Google dzięki pozycjonowaniu wyników w wyszukiwarce i dopasowaniu ich do informacji, jakie ma na temat użytkowników, mógłby nie tylko odpowiadać na potrzeby zakupowe potencjalnych klientów, ale także sam je wywoływać. „Należałoby się więc zastanowić, czy to faktycznie dobre dla nas, klientów. Z usługi, która pomaga w naszym codziennym życiu, wyszukiwanie informacji staje się bowiem siłą wyższą, która nim kieruje. A to już powinno nas poważnie niepokoić” – pisze Dawid Kosiński. (pk)