„Cztery lata temu Obama był cool! Młody, przystojny, charyzmatyczny, po prostu topowa gwiazda. Tam wypadało być. Dziś prezydent już się opatrzył, nadzieja i zmiana były sexy, a bezrobocie, zadłużenie? Nuuuda!” – tak niewielką liczbę gwiazd szklanego ekranu wspierających w tym roku demokratów skomentował Piotr Milewski w Newsweeku.
W Charlotte demokratów do boju zagrzewały Eva Longoria i Scarlett Johansson. Jessica Alba siedziała na widowni, Jeff Bridges – obecny tylko na chwilę, tydzień temu pojawił się także u republikanów. „Słabiutko” – kwituje Milewski i dodaje, że na poprzedniej imprezie „roiło się od gwiazd”. Tak jak w tym roku w obozie przeciwnika Obamy. Bo republikanie gościli tym razem: legendarnego Clinta Eastwooda i Jona Voighta, ojca Angeliny Jolie. Poza tym występowali m.in.: Kid Rock, Wyclef Jean, Willie Nelson i Lynyrd Skynyrd. Ale, jak zauważa sam autor tekstu, nie w tym rzecz, którą partię popiera więcej aktorów. Ich wsparcie jest powierzchowne. Ważne jest to, kogo popierają producenci filmowi. A wśród nich Obama ma wielu przeciwników – przekonuje Milewski. Na dowód podaje przykłady portretów prezydentów z największych filmowych hitów ostatniego dwudziestolecia, w których bohaterowie w barwach republikańskich to odważni, silni, rodzinni mężczyźni, a demokraci zazwyczaj są powodem do śmiechu.
„»Liberalny Hollywood« to figura retoryczna tak samo naciągana jak polskie łże-elity. W myśl wygodnego dla prawicy schematu, Tuska popierają zarozumiałe wykształciuchy, Obamę – jak ironicznie pisał publicysta Dave Barry – »bezbożni, niekochający ojczyzny, jeżdżący volvo, pijący cafe au lait, jedzący tofu, holistyczno-neurotyczni, sfrancuziali, tchórzliwi, zboczeni, wegańscy, lewicowi komuniści z przekłutym nosem«, którym już kompletnie odbiło i uważają, że wiedzą, jak zbawić świat. W praktyce z tym poparciem bywa różnie” – podsumowuje dziennikarz Newsweeka. (es)