Wykopowicze zbierają pieniądze na billboardy i plakaty przeciwko „polskim obozom śmierci”. I choć idea jest słuszna, nie wszyscy chwalą jej wykonanie.
Wykop.pl nie wypali?
1 września szykuje się kulminacja kampanii internautów Wykop.pl przeciwko pojawiającemu się w zagranicznych mediach określeniu „polish death camps”. Do tego czasu Fundacja Tradycji Miast i Wsi będzie zbierać pieniądze niezbędne do przeprowadzenia akcji – czyli 200 tysięcy złotych.
Od 17 czerwca do dzisiaj (stan z 16 lipca 2015 roku) za pomocą serwisu zrzutka.pl zebrano 16 tys. 576 złotych. Dawid Hallmann z Fundacji Tradycji Miast i Wsi, informuje z kolei, że do tej pory na konto fundacji przelano 8173 zł (dane z 13 lipca 2015 roku).
Jest symboliczna data, mają być billboardy i plakaty przypominające światu, że „polskie obozy” nie istniały. „Przyglądam się tej akcji, analizuję i nie widzę strategii” – mówi nam jednak Borys Czyhin, naczelnik wydziału promocji i reklamy w PKP Energetyka. Choć popiera samą inicjatywę, to na sympatii jak na razie się kończy. Pomysł: zaprośmy grafików, wybierzmy najlepsze plakaty, rozwieśmy je na ulicach europejskich miast to jego zdaniem za mało, by kampania póki co odniosła sukces. „Z całym szacunkiem do Fundacji Tradycji Miast i Wsi, która prowadzi zbiórkę pieniędzy – czy będzie w stanie przygotować i skoordynować międzynarodową kampanię?” – pyta przy tym.
Andrzej Kacorzyk, kierownik centrum edukacji w Państwowym Muzeum Auschwitz-Birkenau, odchodzi od oceny samej formy kampanii. Zauważa natomiast, że właściwa edukacja i kampanie w przestrzeniach wirtualnych „są szansą na obalanie krzywdzących, nieprawdziwych i tendencyjnych twierdzeń”. Tym bardziej, że określenie „polskie obozy śmierci” pojawia się w zagranicznej prasie nie od dziś.
W 2014 roku MSZ interweniował 151 razy
Już 10 lat temu na PRoto.pl pisaliśmy, że relacje mediów 60. rocznicy wyzwolenia obozu Auschwitz-Birkenau zdominował fakt, że pierwsze strony największych dzienników poświęcone były w dużej części publikacjom zachodnich mediów, które używają sformułowania „polskie obozy koncentracyjne”. Przykłady takich tekstów oburzyły wówczas opinię publiczną, a o niezakłamywanie historii apelowali politycy, dziennikarze, historycy i czytelnicy gazet. Ministerstwo Spraw Zagranicznych informuje PRoto.pl, że w latach 2008-2014 polskie placówki interweniowały w blisko 636 przypadkach użycia przez zagraniczne media wadliwego sformułowania. W samym 2014 roku takich reakcji ze strony MSZ było 151. W tych działaniach pomocny jest także Twitter. Ministerstwo od sierpnia 2012 roku używa konta @GermanNaziCamps, które uzupełnia interwencje placówek ws. wadliwych kodów pamięci.
Borys Czyhin zwraca także uwagę, jak rzecz ma się w wyszukiwarce. „Dla hasła »polish death camps« otrzymuję 978 000 wyników. Dla »nazi death camps«…1 320 000 – niewielka różnica. Oczywiście, to uproszczenie – nie pokazuje ale przybliża skalę problemu. Problemu, który istnieje i buduje »wadliwe kody pamięci« – komentuje.
Na pytanie, dlaczego zagraniczne media tak często powtarzają określenie „polish death camps”, przedstawiciel Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkeanu nie ma gotowej odpowiedzi. „Nie wiem, w jakim stopniu używanie tych określeń jest wynikiem złej woli, a w jakim niewiedzy. Ja myślę, że jest to różnie i procentowo będzie się niejednolicie rozkładać. Wiem jednak, że wiedza i edukacja co prawda nie chronią nas przed napastliwością i złą wolą, jednak są szansą na to, aby głos prawdy został usłyszany i właściwie oceniony” – dodaje przy tym. Dr hab. Jolanta Żyndul z Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN podaje jednak jeszcze inną hipotezę. W wywiadzie dla PRoto.pl zauważa, że po wojnie za pomocą terminu „polskie obozu zagłady” próbowano rozróżniać obozy koncentracyjne na ziemiach polskich od tych, które były na terenach Rzeszy. Wówczas to określenie nie budziło zastrzeżeń, bo wszyscy zdawali sobie sprawę z geograficznego rozróżnienia.
Polska nadwrażliwość?
Dziś jednak tego kontekstu historycznego coraz częściej brakuje. Jak informuje Kacorzyk, Polska jest jedynym dużym europejskim krajem nieposiadającym ogólnokrajowego programu wspierania edukacji w miejscach historycznych. „Tylko jeden polski samorząd – miasto Wrocław, prowadzi od dwóch lat projekt edukacji w miejscach pamięci oparty o możliwości edukacyjne tych miejsc”. Dlatego – jego zdaniem – oprócz prowadzenia edukacji zagranicą, powinniśmy zadbać o edukację polskiej młodzieży.
Jolanta Żyndul wierzy, że każdego roku nasilenie problemu „wadliwego kodu pamięci” będzie się zmniejszało, bo od wielu lat w intensywnie tej sprawie działają już polska dyplomacja i środowiska polonijne. Jej zdaniem nie należy też bytnio eskalować tych działań, bo mogą być odebrane jako polska nadwrażliwość. Sama akcja plakatowa nie wystarczy, potrzebne są długofalowe działania – mówi, wracając do kampanii użytkowników Wykop.pl. Borys Czyhin jest jednak zdania, że warto przy okazji podjąć dyskusję o działaniach edukacyjnych on-line w tym zakresie. Jednak nie w tej formie, co obecnie. „Co w tej sytuacji możemy zrobić, droga branżunio? Nie wiem jak wy, ale ja wstrzymam się z przelewem. Właśnie dlatego, że mocno popieram tę inicjatywę i wiem, że najpierw trzeba ją wspomóc w zupełnie inny sposób. Przeanalizować, doradzić, podpowiedzieć. Pomożecie?” – pyta w rozmowie z PRoto.pl.
Magdalena Wosińska
Czytaj także:
Wywiad z dr hab. Jolantą Żyndul, z Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN