Jak twierdził Joseph Goebbels, Minister Propagandy III Rzeszy: „Nie byłoby czymś niemożliwym udowodnienie, przy dostatecznej liczbie powtórzeń i psychologicznej znajomości ludzi, że kwadrat jest w istocie kołem. Czym ostatecznie są kwadrat i koło? Są tylko słowami, a słowa można modelować”. Jest tylko jedno „ale” – trzeba umieć „modelować słowa”.
Propaganda jest nie tylko sztuką, jest też, a może przede wszystkim, rozległym obszarem wiedzy, o czym zdaje się zapominają nasi rodzimi „propagandziści”. Przykład niedawnego „audytu” poprzedniego rządu, przedstawionego w Sejmie przez premier Beatę Szydło i jej ministrów oraz „contra” ze strony opozycji, dowodzą prawdziwości słów, że w świecie profesjonalistów, jedynymi amatorami pozostają politycy i lubią strzelać sobie w stopę. A już Jean-Jacques Rousseau mówił: „Jeśli ktoś stawia sobie za cel narzucić narodowi swoje prawa, musi wiedzieć, jak wpływać na opinię ludzi i jak kierować ich nastrojami”.
„Wiedzy” na temat propagandy jest sporo. Pozycjami klasycznymi są tu prace Gustawa Le Bona, Edwarda Bernaysa, Waltera Lippmanna, George Creela i innych jej praktyków i teoretyków pierwszych dziesięcioleci XX wieku. Jej syntezy dokonano, w działającym w latach 1937 – 1942 w USA, Institut of Propaganda Analysis (IPA), który opublikował serię książek na ten temat, m.in. The Fine Art of Propaganda, Propaganda Analysis, Group Leader`s Guide to Propaganda Analysis oraz Propaganda: How to Recognize And Deal With It. Tę amerykańską „technologię” kształtowania opinii publicznej rozwinął i skutecznie wykorzystał w praktyce wspomniany J. Goebbels, do tej pory uważany za mistrza w tej dziedzinie. Jak twierdził: „Istotą propagandy jest prostota i powtórzenie”, dodając przy tym, że „Dobra jest taka propaganda, która osiąga powodzenie. (…) Ma być skuteczna”!
Czy wspomniany „audyt” był skuteczny? Obawiam się, że nie. I to z kilku powodów. Przede wszystkim jednak dlatego, że został fatalnie „rozegrany” (i to przez obie strony).
Już Arystoteles twierdził, że o powodzeniu propagandy rozstrzyga audytorium, więc kluczową sprawą jest w niej zrozumienie emocji słuchaczy i umiejętne nimi sterowanie. A „audytorium audytu” przede wszystkim zostało nim „zanudzone”. Kilkunastogodzinny potok oskarżeń i zarzutów w stosunku do koalicji PO-PSL, był spektaklem zbyt długim dla przeciętnego (normalnego) odbiorcy i do tego fatalnie wyreżyserowanym oraz przygotowanym. Znudzone audytorium – wyborcy o niesprecyzowanych poglądach, o których poparcie walczą ugrupowania, zmienili kanały po kilku minutach. „Propaganda musi być dziełem artystycznym” – twierdził dr Goebbels.
Prezentację „audytu” można było przygotować znacznie lepiej – przede wszystkim krócej. Jedna z podstawowych zasad goebbelsowskiej propagandy mówi – upraszczać przekaz i go powtarzać, upraszczać i powtarzać… Wystarczyłoby więc przytoczenie kilku „twardych”, aksjomatycznych dowodów „nieprawidłowości” w działalności koalicji PO-PSL i ich odpowiednie „uogólnienie”. Przekaz byłby krótszy, a tym samym bardziej zrozumiały dla przeciętnego wyborcy, mniej narażony na różnego rodzaju „wpadki”, a tym samym i ewentualną kontrę opozycji. Można by go było również łatwiej powtarzać.
Jednak opozycja (a szczególnie Platforma Obywatelska) bardzo kiepsko sobie radzi z propagowaniem swojego stanowiska.
A już sam tytuł tego sejmowego wystąpienia przedstawicieli rządu – „audyt” – pozwalał na skuteczną dyskredytację przeciwnika (wystarczyło sięgnąć do słownika). PO miało też sporo czasu na przygotowanie odpowiedzi na przedstawione w nim „zarzuty” PiS. Warto tu posłużyć się przykładem.
Kiedy przed wyborami 1997 roku brytyjska Partia Konserwatywna opublikowała raport dotyczący ewentualnych kosztów dojścia Partii Pracy do władzy, jeszcze tego samego dnia, dzięki zgromadzonym i dostępnym od ręki materiałom prasowym, labourzyści dostarczyli mediom oświadczenie, w którym punkt po punkcie wytknęli torysom niemal dziewięćdziesiąt błędów merytorycznych, pomyłek lub sprzecznych informacji zawartych w ich raporcie. Jak mówił wówczas Alastair Campbell, jeden z szefów kampanii parlamentarnej laburzystów: „Gdy jest się w opozycji, jedyną bronią, jaką się dysponuje jest słowo”. Z kolei Monteskiusz pisał, że „Krytycy mają tę przewagę, że mogą wybrać przeciwnika, uderzyć w miejsce słabe, ominąć mocne oraz uczynić przez zaprzeczenie co najmniej wątpliwym to, co zostało wysunięte jako pewnik”. Robiąc propagandę warto o tym pamiętać i umieć wykorzystywać.
A premier Szydło i jej ministrowie, dali aż nadto okazji dla „krytyków”. Przykład „złotego mercedesa” rozegrany wzorcowo przez „Super Express” jest tu znamienny. A były jeszcze przecież „pociski do moździerzy”, wydatki na delegacje dyrektora Instytutu Adama Mickiewicza i wiele innych „wpadek”. Ale zrobili to dziennikarze, a nie politycy Platformy czy PSL-u, którzy zamiast przejąć inicjatywę, zabrnęli w niejasne tłumaczenia, z równie niejasnych z „zarzutów”. A w tym przypadku wystarczy jedno słowo-klucz, takie jak chociażby słynne „dyplomatołki” użyte przez prof. Władysława Bartoszewskiego, kiedy apelował, by „nie wierzyć frustratom i dewiantom politycznym”, którzy „swoje kompleksy odreagowują na narodzie”, a które dużym stopniu zadecydowały o sukcesie PO w wyborach w 2007 roku.
Pisząc o „wpadkach” zawartych w tym „audycie” warto na zakończenie raz jeszcze odwołać się do mistrza propagandy. Goebbels niejednokrotnie stwierdzał, że: „Dobra propaganda nie potrzebuje kłamstwa, w rzeczy samej nie powinna kłamać. Nie ma powodu, by obawiać się prawdy. Błędem jest uważać, że ludzie nie mogą przyjąć prawdy. Mogą. Zasadniczą kwestią jest zaprezentowanie prawdy w taki sposób, aby ludzie byli w stanie ją zrozumieć. Kłamliwa propaganda dowodzi, że jest zła. Nie może być skuteczna na dłuższą metę. (…) Pewnego dnia kłamstwa zawalą się pod własnym ciężarem”.
Dr Wojciech K. Szalkiewicz