poniedziałek, 23 grudnia, 2024
Strona głównaPublikacjeJesteśmy pierwszym pokoleniem, które umiera w sieci

Jesteśmy pierwszym pokoleniem, które umiera w sieci

Ważne jest zrozumienie, jak wielka rewolucja dokonała się w naszym życiu. Przeczytanie instrukcji obsługi Facebooka nie załatwia sprawy, jak w tym medium funkcjonować. To jest zupełnie inna kwestia. I to ona – w moim przekonaniu, powinna być nadrzędna – Tomasz Reich, autor książki „Jak dbać o wizerunek w mediach społecznościowych” o netykiecie.

PRoto.pl: Jest Pan zdania, że przeciętny Kowalski nie jest w ogóle przygotowany do korzystania z mediów społecznościowych. Ale jak to? Przecież jesteśmy na Facebooku, LinkedInie czy Twitterze od wielu lat!

Tomasz Reich, redaktor naczelny portalu NowaWarszawa.pl, wykładowca, autor książki „Jak dbać o wizerunek w mediach społecznościowych”: Nam się tylko tak wydaje, ale posiadana przez nas wiedza jest bardzo powierzchowna. Mało kto liczy się z konsekwencjami. Zauważyłem, że niewiele osób ma świadomość tego, że nie ma anonimowości w sieci. Ludzie coraz częściej z imienia i nazwiska hejtują, biorą udział w dyskusjach. Kiedyś internet dawał poczucie anonimowości, dziś to się zmieniło. Ktoś pisze pod artykułem o Nergalu (wokalista black metalowego zespołu Behemot – przyp. red) w Gazecie Wyborczej: „Szkoda, że nie zdechłeś”. To jest dla mnie przerażające. Zastanawiam się, skąd to się bierze – przecież w sytuacjach realnych, gdy spotykamy się z kimś twarzą w twarz, nikt nie powie czegoś w stylu „szkoda, że nie zdechłeś”. Liczymy się ze skutkami, a w mediach społecznościowych konsekwencje wydają się być oddalone w czasie, mgliste. Myślimy: „To mnie nie dotyczy, ja mogę sobie pozwolić na wszystko”.

PRoto.pl: Jakie jest źródło tego przyzwolenia?
T.R.:
Wydaje mi się, że główna odpowiedzialność spoczywa na rodzicach. Na pewno spotkała się pani z takim obrazkiem w restauracji, pociągu itd.: siedzi mama, tata i dzieci wpatrzone w komórkę lub iPoda. Co to dziecko tam robi, w jaki sposób porusza się po sieci? Kiedyś uczono nas podstawowych zasad dobrego wychowania: kiedy spotykasz sąsiadkę, mówisz jej „dzień dobry”, przepuszczasz starszą osobę w drzwiach itd. W internecie nikt nie liczy się z kulturą osobistą, mało komu przychodzi do głowy, żeby przywitać się na Facebooku. A przecież to jest spotkanie, tyle że w sieci. To wszystko wymaga zmiany spojrzenia i uświadomienia sobie, że budujemy wizerunek każdym zachowaniem.

PRoto.pl: Dlaczego budowanie wizerunku w mediach społecznościowych jest ważne?
T.R.:
Wyobraźmy sobie, że idziemy na spotkanie z headhunterem, świetnie ubrani i przygotowani. Rekrutujący wiedzą o nas dużo więcej, niż byśmy sobie życzyli. Pierwsze wrażenie, jakie chcielibyśmy zrobić, jest zaprzepaszczone. Nie da się odwrócić tego, co ta osoba znalazła na nasz temat w sieci. A często są to bardzo negatywne rzeczy. Taki właśnie jest internet. Z jednej strony wolność i swoboda, ale z drugiej – strony olbrzymia odpowiedzialność. Przede wszystkim własna odpowiedzialność.

PRoto.pl: Jak ocenia pan świadomość mediów społecznościowych wśród osób, które zawodowo zajmują się PR-em? Mamy sporo przykładów na to, że wymykają się one specjalistom spod kontroli. Dość wspomnieć o Bartoszu Zbroi, rzeczniku Ministerstwa Sportu i Turystyki, który żartował na Twitterze z nagrody przyznanej Jarosławowi Kaczyńskiemu. Skończyło się rezygnacją ze stanowiska. Takich sytuacji jest więcej…
T.R.:
Jesteśmy opóźnieni o 2 lata w przyswajalności tego, co jest w Stanach Zjednoczonych. Po 2 latach specjaliści ds. komunikacji nagle odkryli Instagram. PR-owcy – na samym początku, kiedy social media zaczęły się rozwijać i intensywnie oddziaływać na opinię publiczną – kompletnie je zignorowali. Wydawało im się, że można spocząć na laurach i korzystać z tradycyjnych narzędzi. Nie, nie można. Bo świat jest już gdzie indziej. Beyoncé wydała najnowszą płytę tylko na Tidalu, klipy publikuje się na Snapchacie itd.
Jeśli chodzi o nasze podwórko niska jest świadomość mediów społecznościowych, w tym kontekście do czego one tak naprawdę służą. Jest olbrzymia różnica pomiędzy tym, jaka jest komunikacja na Snapchacie i środowiskiem, które się tam spotyka a Twitterem. W Polsce Twitter służy jako narzędzie do wygłaszania tyrad i monologów. Jakiś polityk coś skomentuje, ale raczej nie wchodzi w interakcje. Woli napisać tweeta niż rozmawiać z dziennikarzem. Mało tego, dziennikarze w Polsce bawią się w szukanie newsów na Twitterze. Zanika naturalny sposób komunikowania się mediów i osób publicznych. Wspomniała Pani o rzeczniku, ale takie wpadki mają też politycy. Niewątpliwie, jeśli chodzi o karierę w mediach społecznościowych, potrafią je wykorzystywać politycy czy ludzie z obozu PiS. Czynią to bardzo umiejętnie, potrafią dotrzeć do swojego odbiorcy i dzięki temu prawdopodobnie wygrali wybory.

PRoto.pl: Nie doceniliśmy rewolucji, jaką wprowadziły w naszą rzeczywistość social media?
T.R.:
Zmiana pokoleniowa jest niesamowita. Młodzi ludzie nie czytają gazet, nie oglądają telewizji – nie mają takich nawyków. Czerpią informacje wyłącznie z sieci. Co ciekawe, także wśród nich jest mała świadomość tego, do czego można wykorzystać social media. Mają konto na Snapchacie, natomiast kiedy pytam ich o Linkedina, nie wiedzą, co to jest. Jest też problem, jak wykorzystać dane medium do budowy marki.

PRoto.pl: Jakiś przykład?
T.R.:
Spotkałem się z wieloma przypadkami, kiedy specjaliści ds. social mediów rekomendowali markom absurdalne rozwiązania. Np. w branży nieruchomości powiela się na Facebooku – co jest dla mnie nie do przyjęcia – komunikację rodem z billboardów, które można spotkać w metrze. Czy to zachęci młode osoby do kupna mieszkania?
Nie, zniechęci. Młodzi ludzie są bardzo oporni na reklamę, a na pewno na nieudolną komunikację w mediach społecznościowych. Nie pomoże 5 tys. na rower jako nagrodę w konkursie. Kluczem jest umiejętność komunikowania się z ludźmi. Dobór odpowiedniego medium i treści. Wiele agencji traktuje sztampowo swoich klientów. Nie sztuką jest umiejętność wyciągnięcia budżetu na promocję na Facebooku, ale odpowiedzialność za jakość komunikacji, odpowiedź na podstawowe pytanie: „Co ja chcę osiągnąć”? Jeśli zadamy sobie to pytanie, nagle okaże się, że inaczej komunikujemy się z człowiekiem, który siedzi na Facebooku i nie szuka kolejnej reklamy z gazety, tylko innych informacji, np. zdjęć z drona. Może to byłoby dla niego bardziej interesujące?

PRoto.pl: Jakie błędy najczęściej popełniają PR-owcy w związku z mediami społecznościowymi?
T.R.:
Mam z nimi taki problem, że ich nie widzę. Nie widzę liderów w tej grupie, których kojarzyłbym z mediami społecznościowymi. To jest chyba podstawowy błąd. Specjaliści od komunikacji powinni być widoczni – nie tylko marka, którą prowadzą. Nie musimy wiedzieć, że pani Zuzanna prowadzi profil marki Nescafe, ale pani Zuzanna powinna być widoczna sama, jako specjalistka. Nie podoba mi się to, że media społecznościowe przyniosły bardzo wielu pseudoznawców. Amatorów, którzy to wszystko wiedzą i znają się na wszystkim. Jakość specjalistów od social mediów nie jest najlepsza. To też świadczy o tym, jak nieprofesjonalnie podchodzi się do rzeczy, które mogą przynosić bardzo duże pieniądze. I duże straty przy okazji. Jeśli coś robimy po łebkach, to mamy potem marne efekty. Nie wierzę w to, że dwudziestokilkulatek, który jeszcze nie skończył studiów może być specjalista ds. komunikacji marki. To jest za duża odpowiedzialność i niestety często spotykana sytuacja. To kolejny problem w branży PR i głupota widoczna gołym okiem.

PRoto.pl: W jakich obszarach netykiety mamy problemy? W książce widziałam mnóstwo porad, które są – wydawać by się mogło – oczywiste i banalne. Na przykład to, że nie powinniśmy wysyłać maila bez tytułu…
T.R.:
Takie rzeczy w ogóle nie są oczywiste. Są ludzie, którzy prowadzą na Facebooku farmy znajomych albo potrafią wysłać zaproszenie do znajomości i od razu zaproszenie do polubienia strony. O czym to świadczy? Czy ludzi można zmuszać do polubienia profili? Jeśli oczekujemy szacunku od kogoś, musimy ten szacunek okazywać innym. Absolutnie nie widzę tego w mediach społecznościowych. Managerka młodej gwiazdy, która startowała do Eurowizji pisze do mnie wielkimi literami, w które w internecie oznaczają krzyk. Pytam ją, dlaczego to robi? A ona odpisuje: „Bo lubię!” Ja też wiele rzeczy lubię, ale ich nie robię. W internecie zanikają pewne granice, nikt ich nie widzi. Wydaje się nam, że w sieci można więcej. Nie można.

PRoto.pl: Jestem ciekawa, jak reagują osoby, którym zwraca Pan uwagę? Zazwyczaj komentujemy czyjś nieprofesjonalizm pod nosem, ale rzadko powiemy o tym wprost.
T.R.:
Różnie bywa. Sam robię błędy, wszyscy je robimy. Życie nie polega na tym, żeby udawać osobę idealną. Potykamy się o różne rzeczy, tak samo w mediach społecznościowych. Ale umiejętność przyznania się do błędu i wyciągnięcia konstruktywnego wniosku to są dwie różne rzeczy.

PRoto.pl: Skąd bierze się niechęć do innych w sieci?
T.R.:
Wynika to chyba z mentalności Polaków, którzy są stosunkowo nadętym i obrażalskim narodem. Mam wielu znajomych z USA, Kanady. Kiedy prowadzę z nimi konwersację, nie ma mowy o negacji, nie ma hejtu. Natomiast kiedy popatrzymy na rozmowy choćby na Instagramie bywa różnie. „Jaki słaby kadr!”, „Grafik płakał, jak to widział”. Dobrze znamy ten ton. Jeśli mamy komuś pogratulować, to zazwyczaj nas to boli. Mało kogo stać na zwykłą uczciwość. Potem się dziwimy, że jest tyle agresji w necie. Jest, bo jeśli jest w nas tyle zduszonej zawiści, to takie są potem efekty. Zawsze przestrzegam ludzi przed agresją, bo wierzę, że to co dajemy innym, wraca do nas dwa razy mocniej. Tak jest też w mediach społecznościowych. Nie chcę oczywiście tylko narzekać. Jest bardzo wielu młodych, zdolnych, pozytywnych ludzi, władających umiejętnie mediami społecznościowymi, robiących kariery, rozwijających genialne pomysły.

PRoto.pl: A naszą słabością jest brak wiedzy i wyczulenia na detale?
T.R.:
Brakuje edukacji już w młodym wieku, jak zachowywać się w sieci. W ciągu ostatnich parunastu lat media społecznościowe dokonały wielkiego przewrotu. Dziś większość znajomości zawieramy w sieci, nie odwrotnie. Kiedyś poznawanie ludzi w internecie to była sensacja. Dziś ten pierwszy kontakt mamy często właśnie przez media społecznościowe. Znamy wiele osób tylko z mediów społecznościowych. Robimy zakupy przez sieć, żyjemy w sieci, wpatrzeni w ekran. Wystarczy spojrzeć na ludzi w metrze czy autobusie. To są nieodwracalne zmiany. Oznaczają, że należy położyć większy nacisk na wychowanie i uporządkowanie rzeczywistości, bo inaczej czeka nas chaos i bylejactwo, na które nie powinniśmy sobie pozwalać.
Przestrzegam przed poczuciem bezkarności, że ja mogę wszystko w sieci. Nie, nie możesz. Uważam, ze to, że ktoś posiada dostęp do internetu, ma konto na Facebooku, nie upoważnia go do wypowiadania się na temat zagadnień, o których nie ma pojęcia. A takie przekonanie bardzo często występuje. Nie znam się, ale się wypowiem. W świecie rzeczywistym, nikt by się na coś takiego nie odważył. Wiele jest takich rzeczy, na które powinniśmy zwracać uwagę. Jeśli nie zwracamy, to znaczy, ze nie ma problemu albo że dajemy na pewne zjawiska społeczne przyzwolenie. Na hejt na przykład. Na agresję słowną.

PRoto.pl: Ale jak walczyć z hejterami? Racjonalna dyskusja zazwyczaj nie ma sensu…Co możemy zrobić?
T.R.:
Należałoby przede wszystkim zacząć zwracać uwagę, że mnie się to nie podoba. Nawet jeśli hejt nie dotyczy bezpośrednio mnie. To może poskutkować tym, że hejt zostanie skierowany przeciwko nam, ale brak reakcji też jest złym rozwiązaniem. Brak powiedzenia: „Źle robisz, opanuj się, bo krzywdzisz innych” nie jest dobrą drogą. Mało tego, nie wiem dlaczego, ale nikt nie mówi o tym, że hejtowanie jest obciachem. Za granicą – i nie chcę tu znowu gloryfikować innych nacji i uogólniać – hejt jest rzadkością. Amerykanie szukają u siebie pozytywnych cech, a u nas rzadko dostaje się pochwały. A jeszcze jak ktoś powie: „Ładnie dziś wyglądasz”, to z tyłu głowy będzie się czaić pytanie: „Czego on ode mnie chce”?
Czas z tym zrobić porządek, bo będzie coraz gorzej. Zdarzyły się przecież samobójstwa wskutek hejtu na Facebooku… czyja to jest wina? Dorosłych, którzy mają w nosie, co robi ich dziecko. A konsekwencje mogą być okrutne, bo giną realni ludzie. Zamiatanie tego pod dywan nie rozwiąże problemu. Po to m.in. powstała ta książka. Ona jest elementarzem, ABC internetu, które powinni znać zwykli ludzie i fachowcy.

PRoto.pl: Czy to ABC przyda się też osobom, które zawodowo zajmują się mediami społecznościowymi?
T.R.:
Tak, bo trzeba tu pamiętać o jeszcze jednej rzeczy – profesjonaliści od komunikacji nie reprezentują tylko siebie, ale przede wszystkim firmę. Jeśli pracownik wysyła maile z błędami, z uśmieszkami itd., to jaki wizerunek może mieć firma? Za mało wagi przykłada się do jakości. A pamiętajmy, że im więcej włożymy wysiłku, tym jakość komunikacji w internecie będzie lepsza. Musimy wymagać przede wszystkim od siebie. Nie rozglądać się specjalnie za tym, czy ktoś zrobi to za nas, bo nie zrobi.
Zaczynałem studia w 1997 roku. I wówczas na moim wydziale korzystanie z komputera było czymś niepowszechnym. Od II roku studiów należałem do senatu studenckiego i ponieważ miałem taką możliwość, doprowadziłem do tego, że wszyscy studenci na wydziale, od tamtego rocznika, mieli obowiązkowe zajęcia z podstaw obsługi komputera. Potem mogli np. sami napisać pracę magisterską, a nie zlecać to komuś innemu. Oczywiście, w ciągu tych 5 lat, kiedy studiowałem, bardzo dużo się zmieniło, ale nawet na tym etapie, trzeba było pomyśleć o edukacji. Media społecznościowej wybuchły i znaleźliśmy się w nich, a nie one nas znalazły. Niekiedy troszeczkę toniemy. To, że jesteśmy w social mediach powinno nas obligować do tego, żeby nie tylko nauczyć się, jak wstawić awatar, ale brać społeczną odpowiedzialność za to, że jesteśmy członkami wielkiej społeczności, jaką jest na przykład Facebook. Tam obowiązują pewne zasady, podobnie jak kodeks drogowy na jezdni. Trzeba tych zasad się nauczyć.

Jest jeszcze jedna rzecz. Jesteśmy pierwszym pokoleniem, które umiera w sieci. Proszę zrozumieć to dosłownie. Nasi dziadkowie nie mieli kont na Facebooku, nawet rodzice często ich nie mają. Mam kilku znajomych, którzy nie żyją. Ich konta, zdjęcia, wpisy pozostały. Został po nich jakiś ślad. I tak samo każdy z nas będzie budował wizerunek i pamięć o sobie. To, co zostawimy w internecie, zostanie tam raz na zawsze. Jeśli ktoś uważa, że jest inaczej i nad tym panuje, to jest w głębokim błędzie. Mamy tysiące zdjęć w chmurze danych, dawniej musiała być rolka z aparatu i rodzice biegli do fotografa, by ją wywołać. W tej chwili nie zostanie po nas nic poza elektronicznym pyłem. Ważne jest zrozumienie istoty tego, co się tak naprawdę stało. Jak wielka rewolucja dokonała się w naszym życiu. Przeczytanie instrukcji obsługi Facebooka nie załatwia sprawy, jak w tym medium funkcjonować. To jest zupełnie inna kwestia. I to ona – w moim przekonaniu, powinna być nadrzędna.

Nie bez powodu Arlena H. Rinaldi w 1991 roku opracowała podstawowe zasady netykiety. W 2002 roku broniłem pracę magisterską na temat netykiety w poczcie elektronicznej i IRC-u, którego dziś nikt nie pamięta. To jest ten moment, może ostatni, żeby napisać taką książkę.
W Polsce w pierwszym momencie, kiedy pojawiły się media społecznościowe wydawcy i autorzy pomyśleli o tym, jak zarabiać na Facebooku. Skupiono się na aspekcie komercyjnym, ale zapomniano o aspekcie ludzkim. Jak budować markę osobistą… Personal branding to jest w Polsce cały czas temat tabu, a to jest bardzo ważne. Kiedy szukamy pracy robimy to w sieci i w sieci oglądają nas specjaliści. Są setki specjalistów od wizerunki marki w sieci, ale marką jest też człowiek. Poza tym, często wiedza na temat komunikacji w mediach społecznościowych jest bardzo ogólna.

PRoto.pl: Te same schematy są używane do promocji różnych marek?
T.R.:
Spotkałem się z czymś takim, że koncepcją kreatywną i powodem do dumy było to, że pewna firma założyła sobie konto na Instagramie. Ja bym się wstydził takiego podejścia do tematu. A z drugiej strony wiele firm nie zakłada kont, bo wydaje się im, że unikną w ten sposób zagrożeń. Wydaje się im, że jeśli to zrobią, będą mieć kłopoty. A to nie tak – problemy będą, jeśli marka nie ma miejsca, w którym może kontrolować swój wizerunek. Kolejnym błędem jest traktowanie mediów społecznościowych jako gilotyny, która obetnie nam ręce. A social media mogą okazać się cennym źródłem informacji o potrzebach i brakach, jakie posiada marka. Informacji na wagę złota, jakich nie przyniosą najszczegółowsze badania robione na próbie tysiąca osób. Social media są najbardziej perfekcyjnym obszarem do analizy potrzeb. Jeśli tego nie rozumiemy, to może rzeczywiście powinniśmy przebywać z dala od internetu, tyle, że tak się już nie da.

PRoto.pl: A co z osobami, które twierdzą, że w internecie jest tylko pewna grupa odbiorców marki. Biznesmenami, którzy uważają, że nie potrzebują promować się online, nie zgadzają się z tym trendem na wszechobecność każdego w mediach społecznościowych, nie lubią tego najzwyczajniej w świecie?
T.R.:
Jeśli ktoś jest mądrym człowiekiem i życzy dobrze sobie i swojej firmie, to nawet jeśli czegoś nie lubi, to powinien być na tyle świadomy, tego co się dzieje dookoła niego, żeby dać przyzwolenie komuś innemu, by budował wizerunek szefa w jego imieniu.
Jeśli chodzi o same marki i ich podejście do promocji w mediach społecznościowych, ciekawy jest przypadek Mercedesa. Ta marka jest utożsamiana z luksusem, porządkiem, jakością. Okazuje się, że Mercedes jest na Facebooku, ale tam konta mają przede wszystkim 20-30 latkowie, a ich nie stać na tak luksusowe auto. Zarząd Mercedesa jest na tyle rozgarnięty, że wie, iż takiego młodego człowieka będzie stać na jego samochody za 20 lat.

PRoto.pl: Że będzie chciał pracować na tego Mercedesa?
T.R.:
Że ten samochód będzie jego ideałem. Marka inwestuje w przyszłego klienta, poniekąd go wychowuje. Social media to nie tylko prosta kalkulacja, czy mi się to opłaci tu i teraz. To działanie bardziej złożone i nie należy się spodziewać sukcesów krótkofalowych. Długofalowe działanie może wpłynąć korzystnie nie tylko na marki, ale też na ich potencjalnego odbiorcę. A reklama tradycyjna, papier przestają się liczyć w tej grze. To samo stanie się z telewizją. W USA duże formaty są robione z myślą o YouTubie. Serial House of Cards to sukces nie telewizji, tylko internetu. Takich sytuacji będzie coraz więcej. Oczywiście, pewna grupa ludzi nadal będzie potrzebowała książek i gazet, ale pod względem użytkowym, jakości, mam tu na myśli prędkość – a przecież wszystko chcemy mieć na tu i teraz – internet wygrywa. Usilne, kurczowe trzymanie się tradycji może tylko zaszkodzić. Mogę powiedzieć tym biznesmenom, którzy trzymają się z daleka od mediów społecznościowych: sami robicie sobie krzywdę. Ja też nie lubię wielu rzeczy, ale nie mogę udawać, że ich nie ma.

PRoto.pl: A co ze Snapchatem? Niektórzy mówią, że to medium trywializujące rzeczywistość, wyjątkowo puste i dla tzw. gimbazy. Snapować czy nie?
T.R.:
Oczywiście że tak! Przecież gimbaza za chwilę pójdzie na studia i nadal w naturalny sposób będzie korzystać z tego medium. Jeśli danej marki nie ma na Snapchacie, to znaczy, że nie ma jej dla tych ludzi. Ich poglądy i potrzeby będą ewoluować, ale pozostaną ludzie. Oni nadal będą korzystać ze Snapchata, być może pojawi się coś innego dla młodszego pokolenia, ale to nie znaczy, że marka może ignorować to zjawisko.

PRoto.pl: Proszę o przykład marki lub osoby, która dobrze czyli skutecznie prowadzi komunikacje w sieci?
T.R.:
Bez wątpienia robią to amerykańscy celebryci. Mistrzynią jest Rihanna czy Beyoncé. Lubię papieża na przykład na Twitterze. W Polsce dobre media społecznościowe ma TVN. Największym paradoksem mediów było to, że przez długi czas ignorowały social media. Konta polskich portali czy gazet to jest zjawisko, które pojawiło się kilka lat temu. Nagle Newsweek czy Gazeta Wyborcza założyły strony na Facebooku, a powinny je mieć kiedy ta platforma wchodziła do Polski. Nie rozumiem, z czym tu czekać. Specjalista od social mediów powinien mieć otwarty umysł, nie bać się i przede wszystkim chcieć poznawać social media. Jeśli tego nie ma, to lepiej zmienić prace.
Rozmawiała Joanna Jałowiec

Tomasz Reich − redaktor naczelny i założyciel portalu Nowa Warszawa.pl. Z mediami związany jest od ponad 20 lat. Pracował m.in. dla „Rzeczpospolitej”, „Newsweek Polska”, Gazeta.pl, „Życie na Gorąco”, „Profit” (obecnie „Forbes”). Jest wykładowcą w Katedrze Studiów Społecznych, Politycznych i Międzynarodowych Collegium Civitas, w której zajmuje się tematyką nowych mediów. Jest absolwentem filologii polskiej i dziennikarstwa na Wydziale Filologii Polskiej i Klasycznej UAM w Poznaniu. Przez pięć lat pracował w największych agencjach i domu mediowym, gdzie odpowiadał za komunikację marki w social mediach. Prowadził m.in.: komunikację Nescafe Polska, Republika Kaktusa, Hortex, Mercedes Polska, Era i wiele innych. Jest pasjonatem fotografii wykonywanych z dachów wieżowców. Pomysłodawca i realizator pierwszej na świecie „Nocy Wieżowców”, a także konkursu fotograficznego „Warsaw Insta Festival”.

Spotkanie promocyjne z Tomaszem Reichem 9 maja, godz. 18:00
Empik Nowy Świat, Warszawa, Nowy Świat 15/17

Prowadzenie spotkania: Joanna Jałowiec, redaktor naczelna portalu PRoto.pl

Joanna Jałowiec. Pełni obowiązki redaktor naczelnej PRoto.pl. Od ponad 10 lat w mediach. Specjalizuje się w wywiadach. Zawodowo interesują ją media społecznościowe, CSR, nowe technologie, kryzysy wizerunkowe, tematy społeczne i zmiany w szeroko pojętej branży komunikacyjnej.

ZOSTAW KOMENTARZ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj