niedziela, 17 listopada, 2024
Strona głównaPublikacjeWywiad z... dr hab. Małgorzatą Molędą-Zdziech, o tabloidyzacji mediów

Wywiad z… dr hab. Małgorzatą Molędą-Zdziech, o tabloidyzacji mediów

PRoto.pl: Rolą mediów, poza informowaniem, jest także zapoczątkowanie dyskusji na często niewygodne tematy. Takie też były oczekiwania po pierwszym artykule Wprost o mobbingu w korporacji. Drugi tekst – w którym pojawia się wątek Kamila Durczoka – zmusza jednak do zapytania o formę, którą tygodnik do tej dyskusji wybiera.

Małgorzata Molęda-Zdziech, dr hab. nauk o polityce, wykładowczyni w Szkole Głównej Handlowej, współpracuje z Collegium Civitas: Rozmawiamy o tym temacie w  momencie szczególnym, w którym wiele rzeczy dotyczących dziennikarstwa się zmienia. Jak pokazują wyniki badań, m.in. profesor Bogusławy Dobek-Ostrowskiej z Wrocławia czy prof. Doroty Piontek z Poznania, dziennikarstwo się deprofesjonalizuje.  Teraz każdy może być dziennikarzem i publikować treści. Istotną rolę ogrywają przy tym także nowe media. To powoduje, że bardzo skrócił się proces weryfikacji informacji, jej selekcji.

Ta deprofesjonalizacja polega także na tym, że mało mówi się o etyce dziennikarskiej, o wartościach, których kiedyś trzeba było przestrzegać. Nie wiadomo, kto ma uczyć tych wartości, a zasady zawodowe nie zawsze są respektowane. Liczy się dotarcie do czytelnika, widza, sprzedaż i większa widownia.  Sposobem na to staje się oparcie przekazów na emocjach, a te wywołują zawsze tematy skupione na skandalach, seksie czy aferach. Zwróćmy uwagę, że emocje łączą nas wszystkich, bez względu na wykształcenie, klasę społeczną, narodowość.

PRoto.pl: Czy dążeniem do tabloidyzacji też nie jest dozowanie napięcia, które w przypadku Wprost przejawia  się w tym, że z tygodnia na tydzień gazeta będzie publikowała nowe części tej historii?  Podobnie było w przypadku taśm, które także ujawniano stopniowo…

M.M.Z: Ten kolejny krok deprofesjonalizacji dziennikarstwa ułatwia właśnie tabloidyzacja, która staje się dominującą tendencją w  mediach. Polega ona na przyjmowaniu przez media zasad, które kiedyś były tylko typowe dla tabloidów. Chodzi zarówno o cechy  formalne, jak i jakościowe. Do tych pierwszych zaliczamy między innymi: zmianę formatu na format tabloidu, przewagę wiadomości „soft” (skandale, afery, plotki itp.) nad „hard” (polityka, gospodarka),  wzrost informacji typu „human interest”, wywołującyh emocje, przewaga materiałów krajowych nad zagranicznymi.   Już teraz nie mamy na rynku polskim żadnej gazety, która ma inny format niż format tabloidu – a ten możemy czytać wszędzie.
Kiedyś gazety opiniotwórcze ukazywały się w wielkich rozmiarach. Chodziło o to, żeby taką gazetę czytać w pewnym miejscu i w skupieniu.  Mówiło się na przykład, że Rzeczpospolita w takiej tradycyjnej formie była do czytania na biurku prezesa, a sam proces lektury był swego rodzaju rytuałem.  

Cechy jakościowe tabloidyzacji to m.in.  jednoznaczne tytuły, mające na celu przyciągnięcie uwagi czytelnika, zainteresowanie tematem, emocjonalny język, dominacja zdjęć nad tekstem. Zdjęcia dają nam możliwość zrozumienia, bo odwołują się do emocji. Strach możemy pokazać, ale jeśli szukamy argumentów merytorycznych, racjonalnych, to wymaga to od nas kompetencji, pewnej wiedzy i wysiłku włożonego w przeczytanie, a nie każdemu chce się ten wysiłek wykonać.

PRoto.pl: Jakie są lub będą tego konsekwencje?

M.M.Z: Konsekwencją tabloidyzacji jest zanikanie podziału na media opiniotwórcze, wyznaczające zasady i tabloidy właśnie. Media rezygnują ze swojej roli edukacyjnej, a i informacja zostaje uproszczona, strywializowana i sprowadzona do ciekawostek.

PRoto.pl:  Na początku mogło się wydawać, że kierunek działań tygodnika był dobry, a temat mobbingu wywoła dyskusję o realnym problemie. Od kiedy w artykule Wprost padło nazwisko Kamila Durczoka, ta dyskusja przeniosła się na problem ingerencji w jego życie prywatne. I tu znów powraca pytanie: na ile znana osoba ma prawo do swojej prywatności, skoro jest z widzami codziennie?

M.M.Z: Mamy tutaj wiedzę bardzo rozproszoną i tak jak Pani zauważyła, co innego, gdy  prasa chce podjąć temat mobbingu i molestowania seksualnego w pracy, wtedy jeszcze nie podając dokładnie szczegółów, co innego –  gdy wkracza w prywatność, pozostając przy domniemaniach.

Wspomniana przez Panią publikacja pokazuje także, jaka zmiana zaszła w ogóle w  definicji prywatności.  Mamy kategorię ludzi, których nazywami celebrytami. To oni upubliczniają swoją prywatność i są z tego znani, zajmują publiczność swoimi sprawami i na tym budują wizerunek. To stanowi też część ich kapitału ekonomicznego, bo dzięki temu zostają zapraszani do różnego rodzaju przedsięwzięć.

Nie tylko celebryci, ale i wszystkie osoby pracujące w mediach, muszą budować markę osobistą, a to wymaga trochę odsłaniania prywatności. Media to wiedzą i dlatego proponują sesje zdjęciowe u boku najbliższych im osób. Nic tak nie ociepla wizerunku jak mąż, żona czy dzieci znanej osoby. Zawsze jednak pozostaje wybór. Znamy przecież dziennikarzy, którzy na taki układ się nie zgadzają  i potrafią stawiać granice pomiędzy zawodową rolą, a swoją prywatnością.

PRoto.pl: Jak w takim razie traktować prawo do prywatności osoby, która raz już zaprosiła media do swojego rodzinnego życia?  Kamil Durczok wystąpił kiedyś z żoną w dwutygodniku Viva. Czy to nie jest trochę tak, że tego typu sesjami i wyznaniami rodzinnymi, znane osoby dają przyzwolenie tabloidom na więcej?

M.M.Z: Kamil Durczok nie słynął z tego, że mówił o swoim życiu prywatnym, poza tą kwestią dotyczącą jego choroby i opisywania tego, jak sobie z nią poradził. W tamtym przypadku to akurat był dobry ruch, który dodawał otuchy i nadziei innym chorym. Jego wyznanie pokazało także, że choroba jest czymś bardzo demokratycznym i nie oszczędza nawet tych najsilniejszych, najbardziej znanych i najpiękniejszych. Dlatego myślę, że akurat ten dziennikarz potrafił selekcjonować informacje prywatne na swój temat.

PRoto.pl: Z badania European Trusted Brands, przeprowadzonego w 2014 roku wynika, że Kamil Durczok cieszył się największym zaufaniem Polaków pośród dziennikarzy. Czy ostatnia publikacja całkowicie zepsuje wizerunek redaktora naczelnego Faktów TVN? A może opinia publiczna zasugeruje się opiniami innych dziennikarzy, którzy skrytykowali tekst Wprost?

M.M.Z: Jeśli weźmiemy pod uwagę kryterium ekonomiczne, to ten tygodnik ma bardzo niską sprzedaż, ok. 40 tysięcy, zatem siła jego bezpośredniego oddziaływania jest ograniczona. Problem polega na tym, że dzisiaj informacja szybko się reprodukuje. Środowisko komentuje temat, dorzuca kolejne elementy, ale w tym wszystkim brakuje faktów. Jest wiele interpretacji, które się na siebie nakładają, ale nie ma stanu wyjściowego. Nie wiemy, która retoryka zwycięży. Póki co, jedyny fakt to oficjalny komentarz Kamila Durczoka, którego udzielił podczas rozmowy z Dominiką Wielowieyską.

PRoto.pl: Ta sytuacja pokazała także, że wystarczy luźno powiązać znaną osobę z kontrowersyjną sprawą, by zniszczyć jej latami budowany wizerunek…

M.M.Z: Ta sytuacja przypomniała mi przypadek sprawy Krzysztofa Piesiewicza – człowieka zasłużonego, adwokata, docenianego, znanego scenarzysty filmów Krzysztofa Kieślowskiego i w końcu senatora. Po jednym artykule opublikowanym w tabloidzie praktycznie z dnia na dzień został skazany na zniknięcie z życia publicznego.

PRoto.pl: Dlaczego tak łatwo przekreślamy dotychczasowe osiągnięcia znanych osób?

M.M.Z: Tu znów wracamy do tabloidyzacji, która zawłaszcza i dominuje w mediach. Media lubią czarno-białe sytuacje i taką uproszczoną wizję świata narzucają swoim odbiorcom, nie ma w niej miejsca na szarości. Proszę zobaczyć, ile pojawiło się w mediach form interaktywności z widzem, np. sondy, które są oparte na odpowiedziach „tak – nie”. W takich telewizyjnych sondach nie ma miejsca na „trudno powiedzieć”, czy „nie wiem”.  Są tylko skrajne sytuacje i zdecydowane oceny, bo to one napędzają emocje. Emocji dostarczają też znane twarze. Proszę przy okazji zwrócić uwagę na jeszcze jedną rzecz. Fenomen celebrytów wyznaczył to, co dziś dzieje się z autorytetami czy ekspertami.  Kiedyś za eksperta była uznawana osoba wywodząca się ze środowiska intelektualistów, która miała wiedzę i kompetencje, by wypowiadać się na dany temat. Dziś jest inaczej. To znana twarz, rozpoznawalność celebryty decyduje, że to on jest zapraszany do mediów w charakterze eksperta i wypowiada się na każdy temat, bez względu na swoje kompetencje. Niektórzy ludzie z show businessu, jak Muniek Staszczyk, dozują swoją medialną obecność.   Artysta w swojej autobiografii napisał, że choć dziennikarze chcą go ustawić po którejś z politycznych stron, to on sam broni się przed szufladkowaniem. Polityka to tylko jedna sfera życia publicznego, na której znają się wszyscy. Mój  niepokój budzi fakt, gdy w kwestiach ekonomicznych, np. kursu franka , w roli eksperta występuje znany z serialu aktor (na przykład Marcin Mroczek). Takie chwyty stosują doświadczeni dziennikarze, m.in. Tomasz Lis do dyskusji zapraszał  celebrytów, osadzając ich w rolach ekspertów. Tak było np. gdy Katarzyna Cichopek,  została zaproszona do programu jako…psycholog i komentowała  sprawę „Madzi z Sosnowca”.

PRoto.pl: Mama Madzi także została wykreowana przez media na celebrytkę. Pamiętam jedną z okładek Polityki z jej zdjęciem i podpisem „Czarownica: studium przypadku”. To porównanie bardzo dobrze oddaje wówczas panujący nastrój społeczny: mama Madzi jak czarownica – budzi strach i nienawiść, ale jednocześnie intryguje opinię publiczną.

M.M.Z: Ten przykład przypomina o ciemnej stronie mediów, które zmanipulowały tę osobę i wykorzystały ją tylko po, by zwiększyć sprzedaż. W dodatku robiły tak nie tylko tabloidy, ale i tygodniki opinii, czy gazety codzienne.  Różne media prowokowały  nowe informacje, tworzyły kolejne historie wokół tej osoby, zapraszały na sesje zdjęciowe – co godzi w etykę dziennikarską.

PRoto.pl: Jak w takim razie wyjść z tego zamkniętego koła, skoro przedstawiciele innych redakcji, mimo jawnej krytyki, często powołują się na Wprost. Od wielu miesięcy Wprost jest uznawane za najbardziej cytowany tygodnik.

M.M.Z: Warto zauważyć, że tego typu rankingi cytowalności odwołują się  jedynie do kryterium ilościowego, nie mówią jednak o kontekście. A to właśnie kontekst, w którym o czymś mówimy, jest istotny. To trochę też jest tak, że nie zależy nam na tym, jak ktoś się na nas powołuje, byleby tylko o nas mówił. Tak jakby nie miała znaczenia jakość, ale liczba cytowań.

PRoto.pl: A nie martwi Panią trochę to, o jakich mediach będzie Pani opowiadać studentom za kilka lat?

M.M.Z: Media się zmieniają, a gazety, których rozmawiałyśmy, są ich częścią.
Większym problemem jaki tu zauważam, jest kompetencja czytelnicza. Jak wynika z badań BN, Polacy bardzo mało czytają, zaledwie 40%  z nas przeczytało jedną książkę przez cały rok. Ciekawe, że podczas kampanii wyborczej w Polsce, żaden z kandydatów nie pokaże się z książką czy nie opublikuje niczego przed wyborami. We Francji na przykład polityk, by przedstawić swoje poglądy publikuje książkę. Podejście Polaków do czytelnictwa tłumaczy nam po trosze przyzwolenie na obniżający się poziom i jakość mediów. Na szczęście mamy Tygodnik Powszechny, wartościowe portale branżowe, które wyznaczają i bronią standardów dziennikarskich i je trzeba wspierać. Mamy wybór – ale naszym problemem jest ta właśnie różnorodność. Tylko żebyśmy nie wybierali tego, co teoretyk kultury, socjolog Georg Ritzer nazywał „globalizacją niczego”.  Stawiajmy na to, co różnorodne i nie ulegajmy owczemu pędowi. 

Rozmawiała Magdalena Wosińska

ZOSTAW KOMENTARZ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj