Londyn stał się światowym centrum wybielania wizerunku – o dyktatorach zgłaszających się do brytyjskich agencji PR-owskich pisze na stronie guardian.co.uk Robert Booth.
Jak podaje gazeta, londyńskie firmy zajmujące się PR-em zarabiają rocznie miliony funtów, obsługując polityków z krajów takich, jak Sri Lanka, Madagaskar, Sudan, Kazachstan czy Rwanda.
„Coraz więcej agencji rezygnuje z reprezentowania firm i zaczyna reprezentować państwa, niezależnie od ich przeszłości.” – twierdzi członek Izby Gmin Paul Farrelly, zasiadający w komisji sportu, mediów i kultury. Jak widać, niektórym firmom kwestie etyczne nie przeszkadzają w robieniu interesów, choć zdarzają się sytuacje takie, jak na przykład oprotestowanie przez agencje przetargu na obsługę kazachskiego rządu. Ostatecznie wygrała go agencja BGR Gabara, która nie jest członkiem branżowego stowarzyszenia PRCA. Agencja Bell Pottinger Sans Frontières, będąca częścią grupy Chime, pracuje natomiast dla lankijskiego rządu, oskarżanego o zbrodnie przeciwko cywilom w końcowej fazie wojny z Tamilskimi Tygrysami. Jak twierdzi lord Bell, szef Chime i były doradca Margaret Thatcher, „jeśli ludzie chcą komunikować swój punkt widzenia to umożliwiamy im to.” „Nie jestem międzynarodowym organem do spraw etyki” – dodaje lord Bell. (ks)