„Unia Europejska ma problem z wyborami: wyborcy albo nie wiedzą na kogo zagłosować, albo w ogóle o to nie dbają” – czytamy w Wall Street Journal. Politycy sięgają więc po coraz nowe sposoby, aby przyciągnąć ludzi do urn.
Jak wylicza gazeta, w tej kampanii mieliśmy do czynienia m.in. z bitwami hip-hopowymi i politykami nagrywającymi własną wersję utworu „Happy”. Partia Europejskich Socjalistów namawiała natomiast internautów do publikowania w sieci zdjęć „selfie” ze swoimi kandydatami. Porozumienie Liberałów i Demokratów poszło jeszcze dalej i za najlepsze „selfie” zaoferowało spędzenie jednego dnia z byłym belgijskim premierem Guy’em Verhofstadtem.
Jak czytamy, od pierwszych wyborów do europarlamentu w 1979 roku, frekwencja stale spadała. W 2009 roku wyniosła 43 proc., a biorąc pod uwagę wyborców poniżej 25. roku życia jedynie 29 proc. Politycy robią więc wszystko, aby przyciągnąć najmłodszy elektorat. W trakcie ostatniej kampanii urządzili nawet bitwę hip-hopową, w których rywalizowali raperzy reprezentujący poszczególnych kandydatów.
Młodych Europejczyków do głosowania nakłaniała także organizacja League of Young Voters. Na jej zlecenie agencja Fleishman-Hillard przygotowała fikcyjną kampanię promującą pomysł podniesienia limitu wieku wyborców do 25 lat. Organizatorzy liczyli na to, że młodzież, obawiając się utraty prawa głosu, bardziej zaangażuje się w sprawy dotyczące społeczeństwa. Rzeczywiście, część polityków i organizacji młodzieżowych nabrała się na ten pomysł i wyraziła swoje oburzenie. Powstałą na jej potrzeby stronę internetową odpowiedziało ponad 2,6 mln osób. (ks)