„Szanse na to, że nasze zachowanie nie zostanie dostrzeżone, są mniejsze niż kiedykolwiek wcześniej” – czytamy w serwisie publicityhound.com. Jen Thames radzi, jak przetrwać publiczne upokorzenie dzięki dobremu planowi.
„Widziałeś te konferencje prasowe, na których politycy lub sportowcy wygłaszali oświadczenia po tym, jak zostali przyłapani w kompromitującej sytuacji. Obserwowałeś firmy, które płonęły w ogniu podsycanym przez internautów przez to, co napisali pracownicy. I czułeś ulgę, że nie byłeś w ich pozycji” – pisze Thames. Co jednak należy robić, gdy jednak znajdziemy się w takiej sytuacji?
W pierwszej kolejności należy przygotować się na spotkanie z dziennikarzami i na ich pytania. „Twoim pierwszym odruchem prawdopodobnie będzie chęć przygotowania informacji prasowej, opublikowania tweeta lub posta na Facebooku” – czytamy. I jest to w porządku. Jednak, jak czytamy, trzeba także być przygotowanym na bezpośrednie spotkanie i pytania zadawane przez dziennikarzy i blogerów.
Gdy tylko zawstydzająca informacja lub incydent trafią do mediów, należy jak najszybciej odzyskać kontrolę nad narracją. Bowiem to osoba, która przedstawia daną historię, ma nad nią kontrolę. Dopóki o danym zdarzeniu opowiada ktoś inny, nie mamy kontroli nad sposobem jego przedstawienia. I tę kontrolę należy jak najszybciej odzyskać.
W sytuacji kryzysowej nie należy również obwiniać innych, gdy kryzys wystąpił przez nasze działania. Jeśli natomiast nie jesteśmy bezpośrednio winni (gdy na przykład firma ma kłopoty przez zachowanie swojego pracownika), można przeprosić za brak uwagi, który doprowadził do danego zdarzenia.
Gdy już weźmiemy odpowiedzialność i odniesiemy się do problemu, warto zostawić go za sobą. „Pamiętaj, że gdy uczyniono już i powiedziano wszystko, im częściej będziesz wracał do zdarzenia, tym częściej będą do niego wracać inni” – czytamy. Dlatego nie warto odpowiadać na wszystkie publikacje i po prostu wrócić do swojej normalnej pracy. (ks)