„Sprostowanie jest w praktyce instytucją niemal martwą” – piszą na łamach Rzeczpospolitej Roman Nowosielski i Bogusław Kosmus. Adwokaci podkreślają, że redaktorzy bardzo często odmawiają zamieszczania sprostowań, a polskie sądy nie pomagają ich autorom: „Nie chodzi tu bynajmniej o błędne orzeczenia, lecz o dramatyczną przewlekłość procesów”. Według prawa redaktor naczelny dziennika powinien zamieścić sprostowanie w ciągu 7 dni od jego otrzymania. Jeśli tego nie zrobi, autor sprostowania może podać gazetę do sądu. Jednak w warunkach polskich, pierwsza rozprawa odbędzie się po… 6 miesiącach. Dopiero po dwóch latach wyrok będzie wykonalny, ale wówczas przymusowa publikacja „będzie miała dla zainteresowanego znaczenie zerowe”. Autorzy podkreślają, że sprostowania ukazujące się po tak długim czasie z powodu opieszałości sądów, powodują, że nikt nie wie, czego sprostowanie dotyczy, natomiast negatywne konsekwencje prostowanego materiału pozostają niezachwiane. Adwokaci zastanawiają się jak zmienić tę sytuację: „Szybkość procesu spełniałaby wymóg rzeczywistej ochrony uprawnionych, a nie spowodowałoby zagrożeń dla redaktorów naczelnych”.