Wybory prezydenckie i parlamentarne (w dwóch przypadkach zwycięskie dla PiS-u), niespodziewana porażka Bronisława Komorowskiego i brak lewicy w Sejmie – już dawno w polityce nie działo się tak dużo. Według specjalistów wszystko wygrał Jarosław Kaczyński. Niektórzy analogicznie za przegraną uznają Platformę Obywatelską. Wśród komentatorów pojawiają się jednak głosy, że tu palma pierwszeństwa należy się polskim mediom.
Które wydarzenie w polityce było najważniejsze w mijającym roku? Kogo uznamy za największego wygranego, kogo za przegranego?
Dr Wojciech Szalkiewicz, specjalista ds. marketingu politycznego, Wyższa Szkoła Informatyki i Zarządzania im. prof. Tadeusza Kotarbińskiego
Niewątpliwie wszyscy zgodzimy się z tym, że człowiekiem roku jest Jarosław Kaczyński. Wygrał wszystko, co miał do wygrania. Po ośmiu latach bycia w ławach opozycji przetrwał ten czas i odniósł polityczny sukces niespotykany jeszcze w historii po 89. r. Został jednoosobowym naczelnikiem państwa, z niezachwianym postanowieniem jego reformowania.
Jeżeli Jarosław Kaczyński jest najlepszy, to analogiczne najbardziej przegrana została Platforma. Że Platforma jest najgorsza. pokazał jak można na własną prośbę przegrać wszystko. Zgodnie z tym, co mówi Jacques Seguela, wyborów się nie wygrywa, tylko się je przegrywa. PO ciężko na to zapracowało i efekt jest taki, że pod koniec roku zostaje trzecią siłą polityczną z tendencją spadająca. Perspektywy przed nią nie są zbyt świetlane.
Adam Łaszyn, prezes Alert Media Communications
Personalnie największym przegranym 2015 roku jest Bronisław Komorowski. Tak spektakularna utrata poparcia wyborców i klęska wyborcza już przeszły do historii komunikacji politycznej w Polsce i długo będzie stanowić wręcz akademicki katalog błędów, jakie można popełnić w kampanii. Natomiast, w szerszym kontekście, wizerunkowo najbardziej traci sam Urząd Prezydenta RP po objęciu przez Andrzeja Dudę. Nigdy jeszcze nie widzieliśmy tak serwilistycznego sposobu sprawowania tego najwyższego w państwie stanowiska, całkowitego odejścia od choćby pozorów apartyjności. Dochodzi do tego komunikacyjny grzech ciężki – podstawowy rozdźwięk między deklaracjami np. „tworzenia wspólnoty Polaków” a realizowaniem politycznych faktów rozgrzewających społeczny spór do czerwoności, jak nocne zaprzysięganie wadliwie wybranych sędziów TK, ułaskawianie partyjnego kolegi przed zakończeniem procesu, etc. To wszystko fatalnie i – w mojej ocenie – trwale odbije się tak na znaczeniu funkcji prezydenta w ogóle, jak i na społecznym nimbie tego urzędu – z założenia mającego wszak łączyć obywateli RP, a nie ich dzielić. Jestem przekonany, że czekają nas co najmniej cztery lata wizerunkowej degradacji tego stanowiska.
W atmosferze gorącego sporu rzadko się dziś wspomina o tym, że spektakularny wymiar historyczny miały w mijającym roku także wizerunkowe klęski lewicy. Preludium stanowił blamaż z Magdaleną Ogórek jako kandydatką na prezydenta. W wielkim finale zaś lewica postkomunistyczna, po raz pierwszy w historii po 1989 roku, nie weszła do parlamentu. Można rzec, parafrazując Joannę Szczepkowską, że „25 października 2015 r. w Polsce skończył się postkomunizm”. Resztki PRL-u. Ale duch nie. Ten ożył z wielką siłą w inny sposób. Największym wygranym politycznym 2015 r. jest bowiem bez wątpienia Jarosław Kaczyński, który uzyskał praktyczną moc decydowania o tym, jak w Polsce ma wyglądać prawo i sprawiedliwość. I to bez mechanizmu formalnej odpowiedzialności. Takiej pozycji nie miał w naszym kraju nikt choćby w czasach wspomnianego PRL, bo nawet wówczas każdy przed kimś jednak odpowiadał. Z tej obecnie szczególnej mocy decyzyjnej szefa PiS wobec najważniejszych urzędów państwa – premiera, prezydenta, marszałka Sejmu – zdają dziś sobie sprawę wszyscy. Przy czym, niektórym to po prostu odpowiada, ale dla innych jest nie do przyjęcia. Dlatego prezes PiS, niekwestionowany triumfator polityczny 2015, bynajmniej nie jest jednak wygranym wizerunkowym mijającego roku. Wręcz przeciwnie – dla dużej części społeczeństwa realizacja i forsowanie działań postrzeganych w kraju i za granicą jako antydemokratyczne, pogłębiła niechęć a nawet wrogość do tego polityka. Zwłaszcza, gdy sam Jarosław Kaczyński bezceremonialnie i niejednokrotnie używał sformułowań („najgorszy sort Polaków”, „współpracownicy Gestapo”, „komuniści i złodzieje”, etc.) odbieranych w sferze kluczowych przesłań jako manifestacja głębokiej niechęci osobistej do ludzi o innych poglądach, niż jego.
Natomiast wizerunkowo w 2015 roku najwięcej zyskał Ryszard Petru, który z medialnego eksperta gospodarczego u zarania 2015 w ciągu niespełna roku stał się domniemanym liderem opozycji. Wizerunek tak samego Petru, jak i jego ugrupowania rósł w ostatnich tygodniach jak na drożdżach. Rok 2016 pokaże czy to wzrost realny i trwały, czy wizerunkowy efekt powyborczych spadków sondażowych PO i PiS.
Red. Wiesław Gałązka, specjalista ds. marketingu politycznego
Niewątpliwie najważniejszymi wydarzeniami były wybory prezydenckie i parlamentarne. W tym momencie wskazanie na tego najbardziej wygranego, to pokazanie na Jarosława Kaczyńskiego, który wyciągnął wnioski z poprzednich lat. Doskonale przygotował grunt pod wygraną. Myślę także, że zwłaszcza zaskoczyła go wygrana prezydencka Andrzeja Dudy. PiS jest jedyną partią, która ma poczucie swojej plemienności. Powiedziałbym nawet, że członkowie tej partii i sympatycy bezinteresownie bronią interesów PiS-u i walczą o to, by partia zwyciężała. Oczywiście należy podkreślić, że aktywiści PiS-u przez te lata byli blisko ludzi – nie tylko przed wyborami i nie tylko przed ekranami telewizorów starali się docierać do swojego elektoratu. Na dodatek PiS sięgnął po nowe techniki. Jeszcze niedawno śmialiśmy się, widząc Pana Jarosława Kaczyńskiego przy komputerze, a to jego partia doceniana była za działania on-line.
Warto byłoby wskazać także przegranych. Platforma Obywatelska oderwała się od rzeczywistości i przez te osiem lat się zdemoralizowała. Na porażkę w wyborach wpływ miała zamieciona pod dywan przez Donalda Tuska i udeptana przez Ewę Kopacz afera taśmowa. Ludzie byli zbulwersowani postawą polityków PO, ich stosunkiem do państwa i do prywatnych interesów. Jednak gdybym miał wskazać największych przegranych w zakresie marketingu politycznego, to powiedziałbym, że są to polskie media. Dziennikarze w większości niestety wykazali się brakiem obiektywizmu, stronniczym podejściem w pokazywaniu polskiej sceny politycznej. Udowodniła to sytuacja z Adrianem Zandbergiem, który nawet przez wyśmienitych dziennikarzy był nazywany „nową twarzą”, podczas gdy działał w polityce już od 2002 roku. On był Brutusem lewicy, dla Leszka Millera i jego ferajny. No ale media to komentowanie udziału w jego debacie wskazało, że są nierzetelni. Powinni wyciągnąć z tego wnioski. Kiedyś już powiedziałem, że czwarta władza, która nie dba o to, by właściwie wybierać pierwszą władzę, będzie musiała słuchać drugiej władzy ze strachu przed trzecią władzą.
Zebrała Magdalena Wosińska