Co sądzą o zmianach w ustawie medialnej przedstawiciele mediów, reklamodawców, PR, zwolennicy i przeciwnicy zmian? Codziennie do końca tygodnia w PRoto.pl będziemy prezentowali opinie przedstawicieli różnych środowisk.
O planowanych zmianach więcej informacji tutaj.
Iwona Sulik, dziennikarka, publicystka, była rzecznik w rządzie Ewy Kopacz
Jakie media publiczne? To pytanie pojawiało się często. Padały też różne odpowiedzi. Wielokrotnie w formie konkretnych propozycji. Żadna z nich nie zamieniła się jednak w obowiązujące prawo. Dlaczego? Bo nie było takiej woli politycznej. Dlaczego? Bo nie wymagały tego partyjne interesy.
Tak partie patrzyły na media publiczne. Przez pryzmat własnych interesów. Można więc było robić wszystko, by niczego nie zmieniać, można też było nie robić nic, by cokolwiek zmienić. Efekt był ten sam.
Media, zamiast być poddane działaniom naprawczym, ulegały coraz większemu upolitycznieniu oraz przyspieszonym procesom tabloidyzacji i deprofesjonalizacji.
O ile wybór władz mediów publicznych może pozostać w większym lub mniejszym stopniu polityczny, o tyle politykę można zatrzymać na progu redakcji. Wystarczy wprowadzić czytelne i merytoryczne zasady awansu zawodowego. Wtedy umiejętności decydowałyby o karierze dziennikarza, a nie najczęściej przypadkowi ludzie, ale za to gwarantujący określoną linię polityczną. Wtedy też każda władza traktowana byłaby dokładnie tak samo. Problem polega jednak na tym, że władza źle znosi krytykę w mediach publicznych. Skoro jest przekonana, a najczęściej jest, że działa w interesie państwa to uważa, że publiczne radio i telewizja powinny ją w jej decyzjach wspierać. Czyli przede wszystkim nie atakować. A tak często odbierana jest nawet rzetelna informacja, ale zawierająca negatywny komentarz opozycji czy specjalistów. Każdą władzę boli krytyka, nie każda jednak dokonuje „personalnych” interwencji. Tak było w przypadku Platformy Obywatelskiej. Choć politycy tej partii czuli się niesprawiedliwie oceniani, nie posuwali się do wymuszania jakichkolwiek zmian. Nie próbowali odsuwać od pracy tych, których uznawali za „skażonych” innymi poglądami, a więc z założenia wrogich ich ugrupowaniu. Dziennikarze mieli tego świadomość. Nie czuli, że w obawie o swoje kariery, muszą dbać o samopoczucie polityków obozu władzy. Ci też, w przeciwieństwie do obecnych, nie byli wspomagani przez tzw. dziennikarstwo tożsamościowe.
Nie zdecydowali się jednak na zmiany chroniące przed upolitycznieniem. To co zostało zrobione, czyli na przykład przeniesienie części dziennikarzy do Leasing Teamu tylko sprzyjało następcom. Dzięki temu dzisiejsi decydenci mogą liczyć przynajmniej na milczenie tych, którzy po wielu latach pracy i z niemałym dorobkiem znaleźli się poza telewizją. Zaniechanie działań zostało także „wymuszone” przez samych polityków, którzy od lat praktykują jeden schemat. Czego i kto nie próbował zrobić, zawsze spotykał się z zarzutem zamiaru upolitycznienia mediów publicznych. Tak długo krzyczano „zamach”, „zamach”, że dziś kiedy rzeczywiście ma miejsce, nie budzi adekwatnego sprzeciwu. Dla większości obywateli politycy po raz kolejny między sobą coś rozgrywają. Nie wiadomo, ile prawdy jest w tym, co mówi jedna lub druga strona, bo każda, w powszechnym przekonaniu, gra wyłącznie na siebie.
Ważne jest to, czego ta bolesna lekcja nas nauczy – czy kolejni następcy postawią na własne interesy czy będą działać w interesie obywateli. To im media publiczne powinny służyć. Dopóki jednak będzie zwyciężała dotychczasowa polityczna mentalność lub zwykły polityczny cynizm, nic się nie zmieni.
Zebrała Anna kozińska