„Węgry jakoś nie mają szczęścia do politycznego PR”, pisze Jarosław Giziński na łamach Newsweeka. Kraj, postrzegany jeszcze kilka lat temu jako „prymus Europy Środkowo-Wschodniej”, od dwóch lat pokazywany jest przez międzynarodowe media, jako arena burd publicznych i kryzysu wewnętrznego, czytamy w tekście.
Ta opinia autora jest refleksją po niedawnej paradzie homoseksualistów w Budapeszcie, która zakończyła się atakiem chuliganów na manifestujących i dewastacją ulic miasta. To wydarzenie zaskoczyło wszystkich, ponieważ węgierska stolica do niedawna uchodziła za kosmopolityczne i bardzo tolerancyjne miejsce, przekonuje publicysta.
Zdaniem socjologa Páma Tomása atak na homoseksualistów nie jest objawem homofobii, ponieważ niemal wszystkie informatory gejowskie wskazują Budapeszt, jako stolicę „kochających inaczej”. Za uliczne wybryki i nadszarpnięcie obrazu kraju odpowiada zupełnie inne zjawisko. Obecnie, przekonuje naukowiec, jesteśmy świadkami powstawania na Węgrzech swoistej „miejskiej guerilli”. Jest to, jego zdaniem, grupa ludzi, hołdującej kultowi przemocy, która za pomocą smsów lub Internetu i aktywizuje się, kiedy tylko nadarzy się pretekst do ulicznej bijatyki.
Jak wynika z doniesień policji, w miejskich bijatykach na Węgrzech uczestniczą zazwyczaj ci sami ludzie – nie ważne czy jest to parada homoseksualistów czy mecz piłkarski – ważne, że zawsze znajdzie się pretekst do bitwy z policją, czytamy.
A o wizerunku Polski oczami polskich homoseksualistów można przeczytać w wywiadzie z rzeczniczką Lambdy Warszawa. (ał)