Czy negatywna kampania wyborcza jest skuteczna? Gdyby nie przynosiła pożądanych efektów, nie sięgano by po nią aż tak często. Takie stanowisko zajmuje Jarosław Och, politolog z Uniwersytetu Gdańskiego w rozmowie dla radia Tok FM. Jego zdaniem znacznie łatwiej jest oczerniać przeciwnika, niż pokazać swoje dobre strony.
„Gdy brak wiedzy i kompetencji, najłatwiej zdyskredytować przeciwnika pomawiając go: w sposób prawdziwy lub nie” – mówi dla radia Tok FM doktor gdańskiej uczelni. Według niego negatywna kampania wyborcza jest skuteczna. W przeciwnym razie nie stosowaliby jej tak często politycy na całym świecie. Jarosław Och przywołuje w tym kontekście przykład Hillary Clinton, która w wyborach prezydenckich określała swojego przeciwnika mianem: Barack Husejn Obama. Zdaniem politologa takie chwyty są dyskusyjne pod kątem moralno-etycznym. Stąd też pewna część społeczeństwa czuje się zniesmaczona oglądając tego typu posunięcia i negatywnie nastawia się do polityki w ogóle.
Takie zabiegi pozostają w pamięci, bo są często przywoływane. „Kampanie negatywne […] z jednej strony nas zniesmaczają i ugruntowują sceptycyzm wobec polityki. Z drugiej jednak mogą wzmacniać zainteresowanie wyborami, zwłaszcza wśród ludzi, którzy nie czują się dobrze w zawiłościach polityki” – mówi dla radia Tok FM Jarosław Och.
Według politologa negatywna kampania wynika często z braku silnych argumentów merytorycznych. Dlatego z jednej strony odstręcza wyborców wymagających, którzy oczekują konstruktywnej informacji na temat programu kandydującej partii. Z drugiej natomiast pomaga przeciętnemu Kowalskiemu, który stroni od zawiłości debat politycznych, w ustosunkowaniu się do kandydatów. W grę wchodzi także inna tendencja – „współczujemy zazwyczaj słabszemu, w tym przypadku zaatakowanemu” – podkreśla politolog. Stąd też – jego zdaniem – kampanie negatywne skutkują czasem wzrostem poparcia dla partii atakowanej. (aw)