O spadku wiarygodności światowego systemu finansowego i słabej reakcji PR-owców tej branży, sile social media, wartościach w public relations i potrzebie „oddania władzy” w celu osiągnięcia autentyczności oraz o Philipie Kotlerze, który „lekceważy PR” – o tym wszystkim rozmawiał Paul Holmes z dziennikarzami Pulsu Biznesu.
„Dobre public relations polega – i zawsze polegało – na tym, że firmy wplatają wartości do swoich korporacyjnych kultur. Jeżeli PR nie opiera się na autentycznych wartościach i kulturze, to nie jest to PR, lecz manipulacja” – powiedział Paul Holmes w wywiadzie dla Pulsu Biznesu. Zdaniem doradcy z USA te wartości to: wiarygodność, trwałość, autentyczność, uczciwość, przejrzystość, zaangażowanie i dialog. Nie rozumie tego w jego opinii Philip Kotler, który w swej nowej publikacji „Marketing 3.0” „wydaje się lekceważyć public relations” i „celowo błędnie (go – przyp. red.) definiować”. Najlepszym sposobem na to, by być wiarygodnym, jest z kolei według Holmesa „oddanie władzy”, czyli niekontrolowanie przekazu. Dobrym forum dla takiego działania są social media. „Pięć lat temu specjaliści mogli jeszcze wierzyć, że ich markę definiuje to, co sami mówią o niej ludziom: za pośrednictwem reklam, logotypów, sponsoringu, a nawet informacji prasowych. Dziś muszą zrozumieć, że ich markę definiuje tak naprawdę to, co mówią o niej inni ludzie: dziesiątki tysięcy rozmów prowadzonych każdego dnia w internecie i świecie realnym” – mówi Holmes. To, na co PR-owcy muszą w związku z tym zwrócić uwagę, to fakt, że w razie kryzysu w mediach społecznościowych „zostaną przyłapani znacznie szybciej i ukarani bardziej dotkliwie”.
Na pytanie, czy da się uratować nadszarpnięty wizerunek finansjery, nowojorski specjalista ds. PR podkreślił, że zaskoczony jest bezczynnością ludzi od komunikacji w tej branży: „Kierownictwo pochowało się pod biurkami i tam czeka, aż burza sama przejdzie”. Przyznaje jednocześnie, że kryzys nie wpłynął jeszcze negatywnie na środowisko PR – w ubiegłym roku branża zanotowała według niego ośmioprocentowy wzrost. Mimo to daje jasno do zrozumienia, że najgorsze jeszcze przed nami – „zarówno kryzys, jak i gospodarka amerykańska stwarzają powody do pesymistycznych prognoz”. (es)