„Jesteśmy tam, gdzie jest robota. Sztuką jest takie dobieranie propozycji, żeby nie czuć się jak tania portowa dziwka, tylko jak luksusowa kurtyzana” – tak o udziale polskich celebrytów w reklamach i wydarzeniach promocyjnych powiedział się na łamach Przekroju Marcin Prokop.
Jak czytamy w tygodniku, przepis firm na udaną imprezę jest prosty: „na scenie stawia się znaną postać i zaprasza tłum ludzi z show-biznesu, fotoreporterzy zjadą się sami”. Okazuje się, że nasi rodzimi celebryci na taki układ chętnie przystają, czasem niestety bez zastanowienia, jak taki krok wpłynie na ich wizerunek. Tym sposobem Katarzyna Cichopek zachęca do kupowania lalek Barbie, a Karolina Malinowska – była modelka, a obecnie jedna z głównych recenzentek stylizacji polskich gwiazd – robi zakupy „ w wypełnionym chińskimi ubraniami” centrum handlowym Maximus pod Warszawą. Medioznawca i socjolog ze Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej uważa, że bardziej niż pieniędzy potrzebują oni świateł reflektorów, poklasku i kolejki fanów żądnych podpisów. „Nie jest ważne, czy zarobią 500 złotych czy 5 tysięcy. Wezmą wszystko” – mówi profesor. O tym, że „nie ma świętych krów”, przekonuje bez ogródek Marcin Prokop. Rzeczywiście – jak donosi Przekrój – aktorzy, dziennikarze, piosenkarze użyczają swojej twarzy za wysokie honoraria, ale i za talony zniżkowe na markowe ubrania czy darmowe zabiegi w SPA lub roczne testowanie samochodu.
Tymczasem Marek Biskup z instytutu badawczego Millward Brown SMG/KRC zastrzega, że w marketingu żadna marka nic nie ugra dzięki jednorazowemu wsparciu znanej osoby – „Takie związki przynoszą pożądane efekty tylko wtedy, gdy trwają długo i konsument może się do danej osoby przyzwyczaić”. Gwiazdy z kolei powinny bardziej świadomie dobierać imprezy, w których biorą udział, bo na wizerunku można zarabiać – czytamy w gazecie – ale trzeba to robić umiejętnie.(es)