Jak czytamy w Gazecie Wyborczej Europa, skuteczny lobbing w unijnych instytucjach może przynieść milionowe zyski. Mimo to niewiele polskich firm ma stałe przedstawicielstwa w Brukseli. Część decyduje się na wynajęcie agencji PR.
„Polskie firmy chyba nie są gotowe inwestować dużych pieniędzy w budowanie swych wpływów w Brukseli i kształtowanie przyszłych polityk. Reagują dopiero, gdy coś się dzieje” – komentuje Sylwia Staszak, dyrektor w brukselskim biurze agencji Burson Marsteller. Dodaje jednak, że często firmy z USA, Niemiec czy Francji „nie zawsze są dużo dalej do przodu”. Jak czytamy, wśród ponad 6 tys. podmiotów zarejestrowanych w unijnym rejestrze lobbystów z Polski pochodzi zaledwie kilkadziesiąt. Potrafią one skutecznie działać, czego przykładem było przyjęcie dyrektywy usługowej w 2006 roku, mimo że obywateli państw „starej Unii” straszono inwazją polskich hydraulików. Swojego interesu broni także PKP Cargo. Firma zadbała o to, aby w propozycji Parlamentu Europejskiego pełna liberalizacja rynku przewozów kolejowych nastąpiła dopiero w 2025 roku.
Jak zaznacza Tomasz Lachowicz z brukselskiego przedstawicielstwa PKP Cargo, przedstawianie własnych argumentów było istotne zwłaszcza w pierwszych latach członkostwa Polski, gdy Komisja Europejska w procesie legislacyjnym w całości bazowała na doświadczeniach z Europy Zachodniej. „Np. gdy Komisja szykuje jakiś projekt, spotykam się z jej członkami i tłumaczę, dlaczego w Polsce lub w naszym regionie pewne rzeczy wyglądają inaczej i należy to uwzględnić” – wyjaśnia Lachowicz. (ks)