Komunikacja pełna nienawiści jest nieodzownym elementem debaty publicznej i wizerunku celebrytów. Jak czytamy w miesięczniku Wiedza i Życie, chęć do hejtowania zaczęła się jeszcze przed erą internetu.
Zdaniem badaczy, ludzie zawsze mieli skłonność do obraźliwej komunikacji, a nowe media tylko dały im możliwość większej ekspresji. Magdalena Nowicka, autorka artykułu, przypomina, że język II Rzeczpospolitej także nie był łagodniejszy od współczesnej mowy. Prawica nazywała działaczy lewicowych „wyliniałymi lwami proletariatu” i „najemnikami bolszewickimi”, a ci odwdzięczali się tyradami o „kapelanach nożowniczego nacjonalizmu” i „prawicowym bolszewizmie”.
Jak czytamy, najbardziej radykalną formą słownego ataku jest mowa nienawiści. Nowicka przywołuje wyniki pierwszego w Polsce raportu o mowie nienawiści z 2003 r., z którego wynika, że za taką mowę uznano agresję werbalną skierowaną do całych grup i nawołującą do przemocy lub ograniczenia praw tych grup. Elementami języka wrogości są również takie techniki retoryczne, które służą złośliwej dyskredytacji przeciwnika oraz sposoby prowadzenia rozmów nastawione na konfrontację. A te są pożądane zwłaszcza w mediach elektronicznych.
Chociaż w internecie obraźliwy komentarz może być adresowany zarówno do całych narodów, polityków, celebrytów czy przypadkowych osób, to wszystkie jego typy mają kilka wspólnych cech. „Po pierwsze, hejtowanie jest dziś napędzane nie tyle gwarancją anonimowości i bezkarności hejterów, co ich narcyzmem i egocentryzmem. Celem przestaje być zakłócenie komunikacji między pozostałymi internautami (tzw. trolling), a jest nim podsycanie konfliktu (tzw. flaming). Udany hejt to taki, który zostanie zauważony, nawet jeśli przez innych będzie… hejtowany” – uważa Nowicka. (mw)