Sprawa wywiadu Radosława Sikorskiego dla Politico pokazała, że nawet „król Twittera” może zagubić się w mediach społecznościowych. Komentarz polityka podgrzał też dyskusję o sens autoryzacji – czytamy w Rzeczpospolitej.
Dziennik przypomina słowa Sikorskiego, które miał powiedzieć podczas wywiadu dla serwisu Politico. Wtedy to marszałek Sejmu miał wspomnieć o propozycji Władimira Putina, która dotyczyła podziału Ukrainy między Polskę a Rosję. Dalsza dyskusja na temat tamtej wypowiedzi przeniosła się do Twittera. Polscy dziennikarze zapytali marszałka, czy wywiad był autoryzowany. „Rozmowa z Politico nie była autoryzowana i niektóre moje słowa zostały nadinterpretowane. Potwierdzam, że Polska nie bierze udziału w aneksjach” – poinformował Sikorski w serwisie. Na ten tweet zareagował także Ben Judah, autor tekstu, który przypomniał, że w USA zasada autoryzacji nie istnieje, a jego prośba o wywiad była jasna.
Zdaniem Michała Kolanko, dziennikarza zajmującego się nowymi mediami, Sikorski „zachował się kompletnie niezgodnie z zasadami reagowania kryzysowego”, bo swoimi wpisami podtrzymał aferę. Jednocześnie zwraca uwagę, że zarzut braku autoryzacji brzmiał w ustach Sikorskiego tym dziwniej, że były minister w przeszłości był też dziennikarzem mediów zagranicznych.
„Sprawa podgrzała dyskusję o autoryzacji, która wróciła z nową siłą w ostatni weekend po wywiadzie Gazety Wyborczej z Joanną Erbel” – analizuje Marcin Pieńkowski, autor artykułu. I przypomina, że dziennik zdecydował się wówczas na publikację bez autoryzacji, twierdząc, że kandydatka na prezydenta Warszawy całkowicie zmieniła treść rozmowy. (mw)