Kwestię prywatności w sieci można podsumować łatwo: Każdy pokazuje tyle, ile chce pokazać. To jednak, na ile jesteśmy w internecie sobą, a ile w nas autokreacji, jest już dużo bardziej skomplikowane – pisze na swoim blogu Michał Górecki.
„W czasach anonimowości w sieci o wiele łatwiej było stworzyć swoje wirtualne »ja«” – czytamy. Wtedy ukrywano się pod nickami, dziś raczej posługujemy się w sieci imieniem i nazwiskiem.
Ukrywanie tożsamości blogera też długo było czymś normalnym. Wynikało to albo z chęci ochrony prywatności, albo z chęci stworzenia alter ego. Dziś anonimowych blogów jest coraz mniej. Jak twierdzi Górecki, to, czy online tworzymy kogoś innego niż jesteśmy, czy też pozostajemy sobą, nie ma nic wspólnego z prywatnością – „można mieć mało prywatności i mało kreacji (tak jest u mnie – jestem sobą, transmituję to do sieci na fejsie i Mikemary.pl), ale również dużo prywatności i mało kreacji – tak ma Natalia Hatalska. Jest sobą, nazwą bloga jest jej nazwisko, ale pilnie strzeże prywatności, to blog czysto ekspercki”.
Ci, którzy kreują to przede wszystkim Youtuberzy. W ich twórczości pojawiają się postaci zupełnie wykreowane i nie ma w tym nic złego – ocenia. „To jest chyba ta odmienność YouTube od blogów. W filmikach mamy zazwyczaj więcej kreacji i fabuły”.
Ważne jest jego zdaniem, by odróżnić kreację od pozerstwa. „Kreacja jest dobra, jeśli jest planowym zabiegiem, jeśli ma czemuś służyć. Nie popieram natomiast robienia z siebie w sieci kogoś zupełnie innego tylko po to, by stworzyć swoje lepsze ja, by podbudować swoje ego i pokazać się niczym w instagramowym filtrze” – podsumowuje. (mb)