Rok 2009 upłynął pod znakiem większej koncentracji polityków na wizerunku. Jedni wygrywali na tym kapitał polityczny, inni – wychodzili jak Zabłocki na mydle.
Na początku ubiegłego roku wydarzyło się coś, czemu dziś możemy już spokojnie przypisać znaczenie symboliczne: ludzie PiS-u wrócili do tej okropnego, niesprawiedliwego TVN- u. Oznaczało to, że do szeregów partii Jarosława Kaczyńskiego, a może nawet do samego prezesa, dotarło, jak ważny w polityce jest wizerunek.
Kilka tygodni później odbył się kongres PiS-u, podczas którego zobaczyliśmy nowy, gołębiołagodny wizerunek prezesa i towarzyszących mu anielskich gołębic. Czas pokazał wprawdzie, że w tych piórkach było Kaczyńskiemu bardzo ciasno i szybko się z nich otrzepał. Nie ulega jednak wątpliwości, że próba łagodzenia wizerunku prezesa PiS-u i samej partii świadczyła o rosnącej w jej szeregach świadomości marketingowej.
Luty to miesiąc zdominowany przez wydarzenie parapolityczne: okrutną napaść personelu niemieckiej przecież Lufthansy na naszego byłego-niedoszłego i polskiego premiera z Krakowa. Ofiar w ludziach nie było, ofiar politycznych także, bo napadnięto jednak publicystę Rokitę, nie Rokitę-polityka. Kompromitacja byłego polityka i publicysty jest jednak o wiele atrakcyjniejsza medialnie od kompromitacji jakiegoś tam publicysty, dlatego Rokita zyskał już zapewne niezbywalny przydomek “Niemcy mnie biją”.
Marzec zagospodarował inny wyrób politykopochodny wraz z nową partnerką. O nowym związku byłego premiera zrobiło się bardzo głośno. Kto jednak uważniej wsłuchiwał się w ową wrzawę, w mig orientował się, że najgłośniej krzyczeli nie dziennikarze a… Marcinkiewicz i Isabel. Nawoływali “Zostawcie nas w spokoju!” i spokojnie kontynuowali swą celebrycką ekspansję. Różnica między kompromitacją Rokity i Marcinkiewicza polega na tym, że Rokicie zdarzyło się coś przypadkiem, z zaskoczenia, Marcinkiewicz zaś był głównym reżyserem żenującego spektaklu, którego był głównym bohaterem. Wraz z drugim reżyserem – Isabel – skutecznie ośmieszyli – było nie było – jednego z niedawnych premierów RP.
Kwiecień to początek eurokampanii, podczas której okazało się że do Europy i polityki europejskiej jeszcze nie dojrzeliśmy. W grze uczestniczyli przede wszystkim lokalni polscy fighterzy nie mający pojęcia o polityce europejskiej. Pojedyncze przypadki merytokratów i fachowców nie przebijały się ponad wyeksportowany z Polski swojski lans naszych lokalnych gwiazdek politycznych. W tym samym miesiącu obserwowaliśmy także pierwszy, niepewny jeszcze, ale już dający wiele radości lot ornitologa Migalskiego. Na zaślubinach z PiS-owskimi ptakami zyskał zdecydowanie ornitolog, PiS wciąż czeka na zwrot inwestycji.
Maj to miesiąc wszechogarniającej wojny spotowej, w której prym wiedli spin doktorzy PiS-u. Wśród wielu produkcji powstałych pod okiem specjalistów prezesa na uwagę zasługuje kupienie i wykorzystanie Cugier-Kotki, która miała stać się rzecznikiem rozczarowanych, byłych entuzjastów PO. Jej późniejsze występy na żywo (rzekome pobicie, wtargnięcie po pijaku do sądu) nie przyniosły już sławy ani aktorce, ani PiS-owi. Bez wątpienia jednak odegrała znaczącą rolę w kampanii anty-PO. Spin doktorom PO udało się natomiast spotowe wykorzystanie słów Kaczyńskiego namawiającego do głosowania na Platformę. Co by jednak zrobili, gdyby nie przejęzyczenie prezesa?
Czerwiec to początek rozmowy o prezydenturze. A właściwie przymiarek Tuska do prezydentury. Wielka niezręczność urzędującego premiera nie odbiła się, jak to w przypadku PO zwykle bywa, na sondażach. Polacy albo wybaczyli Tuskowi, że będąc premierem chce być prezydentem, albo tego nie zauważyli.
Lipiec to miesiąc Piskorskiego, który wraz z od niedawna zdominowanym przez jego zwolenników Stronnictwem Demokratycznym zapragnął wypełnić lukę między PO a SLD. Na jego nieszczęście obdarzony jest defektem politycznego instynktu i wali na oślep w PO zamiast delikatnie wyciągać pojedyncze cegiełki z fundamentu, na którym stoi partia Tuska. Jego bezgraniczna i osobista nienawiść do szefa PO utrudniała i będzie utrudniać mu pełnienie misji budowania silnej centrolewicy. Przy takim jego nastawieniu nie pomoże mu nawet perfekcyjny wizerunkowo Olechowski.
W sierpniu mówiło się dużo o małomównym ministrze Gradzie. Jego katarski biznes stoczniowy to podręcznikowy antyprzykład rządowej polityki medialnej. Niesamowite wydaje się, że współcześni politycy potrafią jeszcze tak niezręcznie komunikować się z obywatelami. A właściwie nie komunikować się. Katarska tajemnica inwestycyjna zakończona całkowitym fiaskiem Grada, rządu Tuska i – w pewnym sensie – Polski również nie podkopała PO. Po raz kolejny okazało się, że ludzie Tuska są obdarzeni ponadprzeciętną odpornością sondażową.
Wrzesień to czas uroczystych obchodów 70. rocznicy rozpoczęcia II wojny światowej. Abstrahując od sensowności świętowania przez Polaków początku wojny, uroczystości stały się okazją do potyczek wizerunkowych między PO i PiS-em, przede wszystkim zaś – jak zawsze – między Tuskiem a Kaczyńskim. Starali się jak mogli, by nie skompromitować (znów trzeba rzec: jak zawsze) naszego kraju przez prowadzone na forum potyczki słowne. Starali się, starali… nie wystarali. Tym razem przepychanka dotyczyła właściwego bądź niewłaściwego odnoszenia się do Putina i wyrażanych przez niego opinii na temat Polski. Kaczyński dowodził, że tylko on jest prawdziwie polski. Tusk – że jest prawdziwie europejski.
Październik należał do Mira, Zbycha, Grzecha, ale i – nie zapominajmy o nich – Ryśka oraz Janka. Poziom niefrasobliwości politycznej Chlebowskiego sięgnął zenitu i – jak zawsze w przypadku PO – niewiele z tego sondażowo wynikło. Nie należy jednak bagatelizować hazargate i jej ewentualnego wpływu na wybory. Stenogramy rozmów polityków PO z biznesmenami sterującymi rynkiem hazardem wstrząsnęły Polakami. Być może potrzebują więcej czasu, by się otrząsnąć. Październik to także wysyp sondaży, w których najciekawsze wydają się bardzo wysokie notowania Ziobry i Sikorskiego. Obaj mogą stać się w przyszłości zagrożeniem dla obecnych szefów swych partii, warto więc przyglądać się dokładnie wszystkiemu, co robią i mówią.
W listopadzie i grudniu wciąż w modzie pozostawała hazardgate. Toczyły się krwawe potyczki o skład komisji i zakres jej prac. Ludzie PO nieco zbyt ostentacyjnie rozmywali problem, byli w tym jednak – trzeba im przyznać – bardzo skuteczni. Doprowadzili w grudniu do usunięcia z komisji Kempy i Wassermanna co, niezależnie od argumentów uzasadniających ten krok, nie wyglądało dobrze.
Wiele wskazuje na to, że i początek roku 2010 zostanie zdominowany przez hazardgate i obrady komisji. Jeżeli będą towarzyszyć temu niezręczności PR-owskie ludzi PO podobne do tych, jakie obserwowaliśmy w roku 2009, jest całkiem prawdopodobne, że żelazna osłona wizerunkowa PO pęknie albo przynajmniej zacznie przeciekać. Do tego jednak, by PO rzeczywiście osłabła sondażowo, nie wystarczą błędy polityków tej partii. Masy wyborców wspierających dziś Platformę musieliby dostrzec coś, czego obecnie nie widzą: alternatywę.
Tekst pochodzi z portalu Politbiuro.pl.