Internauci nie wybaczają błędów, a sieć często staje się miejscem publicznego linczu. Przekonali się o tym krakowscy studenci, którzy na zaliczenie zajęć z PR przygotowali kampanię społeczną „Czytaj-Podrywaj”. „Nieporozumienie”, „nadużycie”, „żałośnie stereotypowy” – oceniają eksperci. A rzeczniczka uczelni przyznaje: „Źle się stało, że filmik został upubliczniony”.
Nagranie miało nie wypłynąć
Twórcami kampanii są studenci dziennikarstwa i komunikacji społecznej Krakowskiej Akademii im. Andrzeja Frycza Modrzewskiego. Przygotowali ją na zaliczenia zajęć z PR. „To nie jest prawdziwa kampania społeczna. Nagranie nie miało wypłynąć. Miało być tylko przedmiotem omówienia na zajęciach” – powiedziała dziennikarzom TVN24 Anna Cieślak, rzecznik prasowy uczelni. Zdradziła również, że dziewczyna występująca w filmiku jest roztrzęsiona, bo internauci dotarli do jej zdjęć zamieszczonych w sieci i podpisują je ironicznymi i obraźliwymi komentarzami. W rozmowie z PRoto.pl podkreśliła, że filmiki studenci realizują we współpracy z uczelnianym studiem telewizyjnym – sami przygotowują scenariusze i występują przed kamerami. Według niej niewiele uczelni daje studentom możliwość zmierzenia się z zadaniami praktycznymi.
„Kampanie są następnie prezentowane w ramach uczelnianego przeglądu i studenci otrzymują informację zwrotną od wykładowcy i zaproszonych ekspertów praktyków – w tym roku byli to przedstawiciele Kraków PR” – tłumaczy dalej. Jak przyznaje, studenci do tej pory zrealizowali wiele filmików, „bardziej lub mniej udanych” (wszystkie są dostępne na facebookowym profilu Krakowskiej Akademii). „Nie mogą być one jednak oceniane według standardów profesjonalnych produkcji – a tak stało się w przypadku »Czytaj-Podrywaj«. Studenci nie dysponują żadnym budżetem, nie mogą więc wynająć profesjonalnych reżyserów i odtwórców ról” – argumentuje. I dodaje: „Ciekawi mnie, czy gdyby wg zaproponowanego scenariusza został zrealizowany spot, wyreżyserowany przez znanego reżysera, z udziałem dobrych aktorów, odbiór byłby ten sam? Wtedy podjęłabym się oceny”.
Z zaliczeniem czy bez
Oceny kampanii nie odmówiła Mirella Panek-Owsiańska, prezeska FOB-u: „Studenci, którzy przygotowali ten materiał nie dostaliby u mnie zaliczenia” – mówi po obejrzeniu filmiku. Zaleciłaby im zapoznanie się z kampanią „Nie czytasz, nie idę z Tobą do łóżka”, która pokazuje – jej zdaniem – że „da się w sposób zabawny i nieseksistowski powiązać temat książek z tematem relacji międzyludzkich”. „Ich próba niestety jest żałośnie stereotypowa i kompletnie pozbawiona oryginalności” – podsumowuje. Profesor Jerzy Olędzki z Uniwersytetu Warszawskiego również przyznaje: „Takiego studenta wolałbym nie spotkać na żadnej polskiej uczelni”. Film w jego opinii to „nieporozumienie” i nie ma nic wspólnego z kampanią społeczną. „Wykorzystanie tego terminu w opisie improwizowanej scenki jest nadużyciem” – mówi. Autorzy spotu „wiedzą, kto to był Lew Tołstoj i Franz Kafka, ale nie przeczytali podstawowych lektur o planowaniu i organizowaniu kampanii społecznych” – zauważa. Czy „wyciek” wpłynie w jakiś sposób na wizerunek uczelni? Olędzki ma nadzieję, że nie. „Prace studenckie oceniane na niedostateczny mamy przecież na każdym uniwersytecie” – wyjaśnia.
Błędy młodości
Mniej kategoryczny w swej ocenie jest Janek Prószyński, strategy & communications manager z Fabryki Komunikacji Społecznej. Uważa, że projekt z założenia nie był zły, ale popełniono kilka błędów i publiczność poczuła się zażenowana. A tego nie może i nie będzie chciała wybaczyć. W przypadku „Czytaj-Podrywaj” scenariusz miał zachęcać do czytania, „przekazać komunikat, że książki są »cool«”, forma jednak mówi coś przeciwnego – punktuje. „U osób, które już lubią czytać może to wywołać dysonans. Żeby go zredukować, trzeba przestać lubić książki albo odciąć się od spotu. Negatywne reakcje w postaci memów i złośliwych komentarzy świadczą o tym, że publiczność wybrała tą drugą opcję. Sądzę, że osoby, których ostatnią lekturą była »Nasza szkapa« będą wobec spotu bardziej obojętne niż bibliofile” – komentuje. Co zawiodło? Jego zdaniem to, co często jest bolączką spotów społecznych – wykonanie. Mimo to, „do próby młodych studentów trzeba podejść tak jak do szkolnej wprawki – nie ma sensu się nad nią pastwić, tak jak nie ma sensu pastwić się nad uczniem, który pisze wypracowania trochę gorsze od innych. Po prostu lepiej byłoby, gdyby to, co powstało w szkole, pozostało w szkole” – puentuje.
Zgadza się z nim Dorota Bieniek-Kaska z Multi Communications, która dziś wykłada na UW, a niegdyś także w Wyższej Szkole Psychologii Społecznej. Zwraca uwagę na to, że „zadaniem studentów jest uczyć się, ale także błądzić i mieć inne spojrzenie. A przede wszystkim: zdobywać wiedzę”. Owszem, przyznaje – materiał jest „nudny” i widać w nim „niedostatki”, „zbyt wielką dosłowność” oraz „nieprofesjonalną grę »aktorów« i „słabą dramaturgię”, ale… No właśnie, czy wokół tematu nie powstało zbyt wiele szumu? Według Bieniek-Kaski – tak. Specjalistka jest przekonana, że to rolą wykładowcy jest ocena projektu – powinien on wskazać błędy i nakierować ucznia, co może i jak poprawić. Sama tak by uczyniła. Co więcej, dostrzega pewne plusy w pracy zaliczeniowej krakowskich studentów: „Podoba mi się, że wyszli poza schemat – nie tylko wymyślili i opisali kampanię, ale również pokazali, jak chcieliby ją zobaczyć. Taka aktywność jest godna pochwały”. Film traktuje jako swojego rodzaju storyboard. Gdyby miał być zrobiony „na zewnątrz” – „z pewnością wymagałby castingu, reżyserii, lepszych ujęć” – mówi. A na tym etapie – zaznacza – najważniejsze są pomysł i zapał. Tego twórcom kampanii jej zdaniem nie zabrakło.
Edyta Skubisz