„Są rzeczy o których się nawet fizjologom nie śniło” – mawiał Ferdynand Kiepski. I rzeczywiście. Kiedy Janusz Palikot zapowiedział transfer porównywalny z „trzęsieniem ziemi”, na czoła wielu żurnalistów i polityków wystąpił pot z wysiłku intelektualnego towarzyszącego ciekawości pomieszanej z grozą. Nie wypada pytać o inne objawy lęku, których ofiarą mogli paść były i obecny premier. Bowiem jedynie oni byli w stanie przeczuć, co może nastąpić…
Nie mylili się. Współtwórca sukcesów wizerunkowych Mariana Krzaklewskiego, Stana Tymińskiego i Anny Cugier-Kotki postanowił zostać politykiem i bez owijania w słomę usuniętą z butów Andrzeja Leppera zapowiedział „śmierć politycznego PR”. Nie zaprzeczył także, iż jego celem jest wyprowadzenie z politycznych salonów Donalda Tuska i Jarosława Kaczyńskiego.
Krzysztof Kononowicz obiecywał tylko, że nie będzie niczego. Ale żeby nie było liderów PO i PiS-u? Takiej próżni nie zapełnią nawet tak wybitni mistrzowie słowa, jak przybrany ojciec zamrożonych w azocie embrionów – Jarosław Gowin, oraz przetransferowany z Samoobrony via PiS do PE Ryszard Czarnecki.
Bo nawet gdyby ten pierwszy, na przykład towarzysząc Zygmuntowi Hajzerowi, zaprezentował przeciwny politycznej poprawności najbielszy odcień bieli kołnierzyków, zaś drugi tworzył równie oryginalne pojęcia takie jak „rasistowski dowcip żydowski”, to już nic nie będzie tak śmieszne, jak obecny rząd i opozycja, ze szczególnym uwzględnieniem formacji „Polska jest najfajniejsza i w ogóle super i cool”.