sobota, 21 grudnia, 2024
Strona głównaFelietonyTeatrzyk pacynek

Teatrzyk pacynek

Przystępując tydzień temu do pisania felietonu pt. Polityczna „mizeria” nie wiedziałem jeszcze, że właśnie przyłączam się do tych, którzy „podjęli starania, by zmusić p. Magdalenę Ogórek do wycofania się z wyborów”, że podjąłem „próbę niszczenia demokracji i łamania Jej – tj. p. Ogórek, jak niegdyś premiera Cimoszewicza” – jak napisała na Facebooku. Na szczęście, Pani doktor-kandydat zadeklarowała również, że: „się nie wycofam!” i dalej prowadzi swoją kampanię wyborczą. Dzięki czemu, systematycznie dostarcza innemu doktorowi (tym razem naukowcy-felietoniście) materiału do rozważań nad marketingiem politycznym à la polonaise.

Aby znów „nie było na mnie”, posłużę się komentarzem niejakiego Lesława, który znalazłem w Internecie: „Pani Magdalena Ogórek powinna wygrać wybory prezydenckie. Po pierwsze ma prezentację jak żaden inny z kandydatów – znaczy się jest ładna i zgrabna, po drugie jest młoda, po trzecie jest kobietą, a nie jakimś zadufanym w sobie bezczelnym samcem, po czwarte wywodzi się z poniewieranej przez domorosłych faszystów, religiantów, obskurantów, nacjonalistów i liberałów – polskiej lewicy, po piąte gorsza, bardziej aspołeczna i propartyjna od Lecha Kaczyńskiego i Bronisława Komorowskiego na pewno nie będzie”.

Przykro mi Lesławie, Pani Magdalena najprawdopodobniej nie wygra wyborów prezydenckich (o ile nie zdarzą się nadzwyczajne okoliczności, o czym pisałem już przy innej okazji). Wskazują na to wszystkie znaki na Niebie i Ziemi. Można oczywiście zaklinać rzeczywistość – tak, jak nieprzymierzając Krzysztof Gawkowski, sekretarz generalny SLD, który w radiu Tok FM stwierdził: „bez względu na to, jaki będzie wynik, mamy w wyborach prezydenckich sukces!” – ale czy warto? Rozumiem, że dla pana Sekretarza „nieważne jaki” wynik lewicy w ostatnich wyborach samorządowych, też był „sukcesem”, który do tej pory jest w Sojuszu hucznie świętowany?

Przedstawiona przez Lesława „lista zalet” kandydatki nie jest niestety nowa. Wielokrotnie była już używana, tak w wyborach samorządowych, jak i parlamentarnych – wystarczy przypomnieć „sukcesy” różnego autoramentu „Aniołków” Kaczyńskiego, Napieralskiego, czy też innych „pięknych, niezależnych i kompetentnych” kandydatek.

Co do urody – tej u p. Magdaleny nikt chyba nie kwestionuje. Problematyczne jednak pozostają jej „niezależność” i „kompetencje”.

O tych ostatnich mówiła m.in. podczas niedzielnego spotkania z dziennikarzami. No cóż, jej „polityczne CV” opiera się na pracy w administracji państwowej, gdy lewica była u władzy, a więc już ponad 10 lat temu, na byciu szefową gabinetu ówczesnego lidera SLD Grzegorza Napieralskiego oraz niedanym starcie w wyborach parlamentarnych w 2011 roku.

Cóż, tak jak wizyta na dworcu PKP nie czyni z nikogo kolejarza, tak taki życiorys nie czyni z p. Ogórek Polityka (przez duże „P”), a tym bardziej „męża stanu” (i nie o płeć tu chodzi), jakim w każdym kraju powinien być jego Prezydent. O ile nie brakuje jej wykształcenia, to na pewno: przygotowania, doświadczenia, umiejętności, charyzmy, power dressing, czyli stylu znamionującego władzę, zaplecza politycznego itp.

Brakuje jej również tego, o czym pisałem w poprzednim felietonie – dobrych doradców z zakresu marketingu politycznego. Bo to, co robi p. Magdalenie jej polityczny patron i „rzecznik”, też woła o pomstę do nieba: „Biedna. Leszek Miller nie ma sumienia” – napisała w Internecie zocha688.

Bo Pani Ogórek jest również „niezależna” – ale pod warunkiem, że Miller jej na to pozwoli. Najlepiej było to widać podczas prezentacji kandydatki 9 stycznia, gdy dziennikarze próbowali zapytać ją o bieżącą sytuację na Śląsku. Miller nie dał jej dojść do głosu. Może i dobrze, bo ostatnie, niedzielne „expose” kandydatki było pokazem braku przygotowania, zarówno merytorycznego, jak i do niełatwej sztuki wystąpień publicznych, i jeszcze trudniejszego – do konfrontacji z dziennikarzami.

Ostatnio Monika Olejnik zapytała Leszka Millera: „czym różni się doktor Ogórek od profesora Glińskiego”?

W mojej opinii, w kategoriach politycznych – niczym.

Oboje należy zaliczyć to wcale licznej grupy „politycznych pacynek”, ludzi którzy są tylko kukiełkami na politycznej scenie, wyciągniętymi z pudełka przez politycznych wyjadaczy pokroju Millera i Kaczyńskiego. Służą tylko do odegrania określonej sceny i… trafiają z powrotem do pudełka, w polityczny niebyt.

Mimo licznych przykładów „karier” tego typu polityków kierowanych z tylnego siedzenia (od Jerzego Buzka począwszy, poprzez najgłośniejszy przypadek Kazimierza Marcinkiewicza, do najbardziej – excusez le mot – „karykaturalnej postaci” Krzysztofa Kononowicza) – „idą w to”, skutecznie otumanieni wizją Władzy lub tylko chwilowej, celebryckiej sławy (motywacja jest tu z resztą różna – np. Kazimierz Piotrowicz, wystartował w wyborach prezydenckich w 1995 roku, aby lansować swoje wkładki do butów). Godzą się na maskaradę, co nie jest jeszcze najgorsze. Najgorsze jest to, że z czasem zaczynają brać ją za rzeczywistość. Jak pisał Tacyt „Żądza władzy jest gwałtowniejsza od innych namiętności”, często też „gwałtowniejsza” od zdrowego rozsądku.

Na szczęście dla nas, obserwatorów tego „teatrzyku” – „polityka jest [nadal tylko] jedną z gałęzi przemysłu rozrywkowego” – jak mówił Frank Zappa.

ZOSTAW KOMENTARZ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj