czwartek, 16 stycznia, 2025
Strona głównaPublikacjeWywiad z... mecenasem Jakubem Jacyną

Wywiad z… mecenasem Jakubem Jacyną

O relacjach z mediami i wizerunku adwokatów w oczach opinii publicznej.

Redakcja: Jaki wizerunek mają polscy adwokaci w mediach i w oczach społeczeństwa? Czy te obrazy są takie same czy różne?

Jakub Jacyna: Te obrazy są różne. Zdecydowanie – w mediach – obraz adwokatury jest gorszy niż w oczach społeczeństwa. Nie słyszę od kolegów o częstych przypadkach niechęci do swojego pełnomocnika procesowego, tym bardziej do własnego obrońcy w procesie karnym. Odwrotnie w mediach: adwokat pojawia się wyłącznie w pejoratywnym kontekście, jako adwokat zatrzymany, oskarżony, skazany, zresztą te prawnicze terminy są stosowane przez dziennikarzy – o zgrozo! – wymiennie. Wyroki uniewinniające są przedstawiane jako porażka prokuratury, nigdy jako sukces obrony.

Red.: Jakie skojarzenia są bardziej powszechne: adwokat – ekspert, obrońca, czy adwokat diabła, wspólnik przestępców, bogaty i niedostępny?

JJ: Adwokat w oczach mediów to z reguły dobrze sytuowany, cyniczny typ, stosujący „kruczki prawne”. Niekiedy „kruczki” definiowane są przez dziennikarzy jako „luki w prawie”, tak, jakby pochodziły od adwokatów – rzekomo „dziurawiących” prawo – a nie były wynikiem prac legislacyjnych setek parlamentarzystów.

Medialny obraz adwokatów kreuje również polska kultura popularna. Adwokat pojawia się na przykład w filmie Stanisława Barei „Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz”, czy w obrazie Andrzeja Wajdy „Bez znieczulenia”. W pierwszy przypadku, grany przez Janusza Zakrzeńskiego adwokat wtyka innemu bohaterowi filmu swą wizytówkę, trzymając ją nonszalancko w dwóch palcach. W drugim filmie, adwokat, grany przez Jerzego Stuhra, cynicznie manipulując faktami, doprowadza do samobójstwa pozwanego o rozwód męża. W polskim filmie adwokat rzadko jest miłym łajdakiem tak, jak Edward Dziewoński w odcinku „Czterdziestolatka” o rozwodzie inż. Beka. Z lubością wmawia pozwanemu opowieści o „strefach erogenicznych”.

Utarł się też stereotyp, że adwokat musi kłamać, bo mu za to płacą gangsterzy. Wtedy jest zły. Ale klient jednocześnie oczekuje, że gdy zostanie zatrzymany policję za jazdę po pijanemu, to sprytny adwokat w jego sprawie coś wymyśli , np. „pomroczność jasną”, lub syrop leczniczy na alkoholu zalegający w przełyku. Wtedy adwokat będzie dobry.

Media utrwaliły obraz zabieganego pomiędzy wieloma terminami sądowymi spryciarza, który lawiruje między sekretariatami, tak, że nikt za nim nie nadąży. Społeczeństwo – niestety – przyjęło ten obraz.

Red.: Co, w Pana opinii, ma największy wpływ na społeczny odbiór adwokatów?

JJ: Dawniej, postrzegano adwokatów i szanowano ich ze względu na ich rolę w obronach przed sadami karnymi w procesach politycznych podczas stanu wojennego. Dzisiaj, największy wpływ na społeczny odbiór adwokatów mają media. Zwłaszcza prasa codzienna, potem tygodniki. Atakom przewodzi prasa bulwarowa, np. „Fakt”, ale nawet poważne dzienniki – Dziennik i Gazeta Wyborcza – nie stronią od krytyki.

To nie jest do końca wina mediów, lecz rynku. Czytelnik kupi, gdy jest „źle”, „dramat” i „łajdactwo”, obowiązuje znana zasada „good news is bad news”. Dość negatywny sposób pisania o adwokatach zauważyliśmy w latach 2004-2007. W tym czasie w zasadzie wszystkie opiniotwórcze tygodniki zamieszczały liczne artykuły, których przedmiotem było wykazywanie związków adwokatów ze światem przestępczym. Na podstawie pojedynczych faktów – czasem nie udowodnionych – budowano teorie o „froncie obrony przestępców”. W dużej mierze na taki styl pisania o adwokatach i toczących się postępowaniach dyscyplinarnych wpływ miały wypowiedzi czołowych polityków PiS-u z Jarosławem Kaczyńskim i byłym ministrem sprawiedliwości Zbigniewem Ziobro na czele.

Red.: Czy wobec tego można mówić o tendencyjnym podejściu dziennikarzy do adwokatów, Rady Adwokackiej?

JJ: Tak, można. Zdarza się to często, ale w ostatnim roku już rzadziej. Problem polega na tym, że tylko ci dziennikarze, którzy zajmują się tematem adwokatury na stałe – a też nie wszyscy – wykazują podstawową znajomość problematyki. Na zadane adwokatowi pytanie dziennikarze oczekują odpowiedzi w 10 sekund. Najlepiej, jeśli zawierać będzie ona coś agresywnego i personalnego. Nie ma miejsca na żadną szerszą, problemową wypowiedź. Normą jest też „wycinanie” cytatów i brak autoryzacji. Nie można przewidzieć, co z wypowiedzi znajdzie się w druku, jeszcze trudniej zgadnąć, co usłyszymy na antenie. Towarzyszy temu całkowity brak zainteresowania mediów wydarzeniami, które nie zawierają „newsa”. Przykładowo: ważne, doroczne Zgromadzenia Izby Adwokackiej, podczas której adwokaci wymieniają poglądy na kluczowe dla ich zawodu sprawy. Takie programy nie przyciągają dziennikarzy. Można ich „zwabić” jedynie obietnica sensacji.

Red.: Czy adwokaci nie są trochę sami winni tego, jak opinia publiczna, zwłaszcza media ich postrzegają? Weźmy przykład Romana Giertycha – polityka i adwokata. Czy swoimi poglądami politycznymi i sprawami, w których broni obecnie nie wpływa niekorzystnie na obraz adwokatury?

JJ:W dużej części sami adwokaci są też temu winni. Nigdy nie uczyli się kontaktów z mediami, nie wiedzą czy i ile mogą opowiedzieć o swojej aktualnej sprawie, a o zakończonej też nie. Adwokatom brakuje obycia w kontaktach z mediami, dają się dużo łatwiej sprowokować dziennikarzowi, niż przeciwnikowi na sali sądowej, gdzie dla odmiany mają duże doświadczenie.
Natomiast nie sądzę, aby akurat przypadek Romana Giertycha wpływał na obraz adwokatury, kilka medialnych spraw, którymi zwrócili się klienci do byłego polityka nie ma aż takiej „siły rażenia”.

Red.: A w jaki sposób opinia publiczna i media mówią o aplikantach – jakiego typu treści dominują? Czy uzasadnione są społeczne przypuszczenie o nepotyzmie i ezoteryce tego zawodu?

JJ: W powszechnej opinii funkcjonuje pewien schemat: aplikant to ubogi i mądry młody człowiek, wykluczony przez elitę, która się zamknęła i go nie chce wpuścić na „salony”. Działać ma tu tzw. „dobór negatywny” do zawodu – a nie merytoryczny. Adwokatem może zostać jedynie ktoś z „rodzinnego klanu” lub „kliki towarzyskiej”. Jest to obraz tak mocno utrwalony, że media nie przyjęły do wiadomości, że od kilku lat egzamin wstępny na aplikację organizuje Państwo, czyli test układany jest przez Ministerstwo Sprawiedliwości, a nie przez Naczelną Radę Adwokacką. Obecnie jest tak, że tylko od stopnia przygotowania zależy to, kto się na listy aplikantów dostanie.

Moim zdaniem pewną niezręcznością adwokatury było zainicjowanie i podtrzymywanie zmasowanej fali krytyki pod adresem Ministerstwa Sprawiedliwości po tegorocznych egzaminach wstępnych na aplikację. Dostało się 10 % kandydatów, ale przygotowanie kandydatów było na niezadowalającym poziomie. Po egzaminie zabrakło analizy, w których tematach zdający byli najsłabsi. Media natomiast prześcigały się w wyliczaniu, które pytanie było „najgłupsze” i najmniej związane z przyszłą profesją.

Red.: Czy refleksje te są efektem badań wizerunkowych, jakie prowadzi Naczelna Rady Adwokacka? Czy monitorują Państwo media pod kątem wizerunku adwokatów i Rady i aplikantów?

JJ: Badania wizerunkowe prowadził kiedyś Ośrodek Badawczy Adwokatury. NRA korzysta obecnie z serwisu monitorującego media pod kątem informacji zamieszczanych o adwokaturze. Poprzez tę usługę mogę jako Rzecznik Prasowy Rady Okręgowej w Warszawie być na bieżąco informowany o tym, co piszą o nas media. Niezależnie od tego prowadzę własny monitoring. Uczestniczę w licznych konferencjach organizowanych przez duże kancelarie i organizację Interational Bar Assotiation. Na tych spotkaniach coraz więcej mówi się o wypracowaniu nowego modelu marketingu usług prawniczych, tak, aby pozostał w zgodzie z ograniczeniami przyjętymi przez Krajowy Zjazd w zakresie dopuszczalności reklamy adwokackiej ( wśród adwokatów reklama jest zabroniona – przyp.red.).

Red.: Jak reaguje Pan na doniesienia mediów – te nieprzychylne oraz te pozytywne. Są pewnie i takie, prawda?

JJ: Na doniesienia medialne w sprawach adwokatów warszawskiej izby reaguję w porozumieniu z nimi samymi i Prezydium ORA. W każdym przypadku po analizie danych podejmujemy decyzje o tym, czy będziemy domagać się sprostowania, czy nie. Pomagamy również w indywidualnych sprawach adwokatów obwinianych przez klientów w mediach, jak np. w programie „Sprawa dla reportera”. Często przegrywający sprawę obwinia za swoje niepowodzenie adwokata, czasem domaga się wniesienia kasacji, pomimo tego, że w konkretnej, jego sprawie nie przysługuje ona z formalnego punktu widzenia.
Ale na pozytywne przykłady też reaguję, np. po ostatniej (październik 2008) relacji Gazety Wyborczej podziękowałem znanemu dziennikarzowi sądowemu za obiektywny i wyważony ton opisu procesu karnego jednego z naszych kolegów z Izby warszawskiej. Wywiązał się doskonale z trudnego zadania, godząc zasadę rzetelności dziennikarskiej z prawem opinii publicznej do informacji, a także nie naruszając zasady domniemania niewinności osoby oskarżonego.

Red.: Skoro media tendencyjnie piszą o adwokatach, to co adwokatura robi, aby przełamać ten nieprzychylny wizerunek. Co Państwo robią, aby być dobrze postrzegani?

JJ: W zasadzie to, co robimy, to przede wszystkim codzienna praca na salach sądowych i w kancelariach. Oczywiście do tego prowadzimy kontrolę w postaci wizytacji kancelarii. Nie unikniemy też rozpatrywania przez Rzecznika Dyscyplinarnego wszelkich, nawet mało zasadnych skarg od klientów na adwokatów. Nie mamy w Izbie warszawskiej specjalnych szkoleń z postępowania wobec dziennikarzy, ale brałem – jako rzecznik prasowy – udział w takim szkoleniu zorganizowanym wiosną tego roku przez NRA.

Doradztwo wizerunkowe dla samorządu adwokackiego to całkiem nowe zadanie i dużo trudniejsze, niż w przypadku każdej firmy usługowej, czy produkcyjnej. Ale i na tym polu mamy już pierwsze doświadczenia, wiemy już, jak „zarządzać kryzysem”.

Rozmawiała Aleksandra Łuczak

ZOSTAW KOMENTARZ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj