Redakcja PRoto: O lobbingu ostatnio mówi się często. Coraz częściej przekonując opinię publiczną, że lobbysta to nie załatwiacz czarną teczką, który myśli tylko o swoich interesach. Jak rzeczywiście zmienić postrzeganie lobbystów w Polsce?
Paweł Osowski, Partner w firmie Warsaw Consultants: Może to, co powiem będzie niepopularne, ale moim zdaniem w Polsce nie ma lobbystów z prawdziwego zdarzenia. Lobbystą w Polsce może stać się każdy, bo rejestr lobbystów, który prowadzi MSWiA nie definiuje, kim taka osoba jest, jakie powinna spełniać warunki, jakie mieć przygotowanie, a jedynie odnotowuje, że prowadzi działalność lobbingową. Dlatego w rejestrze tym widnieją małe firmy, czy osoby, których nazwiska nie są nikomu znane.
Red.:Kto zatem jest lobbystą?
PO:Lobbysta to ten, kto bezpośrednio komunikuje się z parlamentarzystami i decydentami, urzędnikami poszczególnych ministerstw, by zmienić obowiązujące w Polsce prawo.
Ja na przykład lobbystą się nie czuję, nie prowadzę zarejestrowanej działalności lobbingowej, bo public affairs to nie lobbing.
Red.:A co?
PO:W moim rozumieniu public affairs jest bliżej do public relations niż do lobbingu.
Red.:Jak daleko, więc public affairs do lobbingu? Niektórzy uważają, że lobbing to jeden z elementów public affairs…
PO:Zasadniczej różnicy należy szukać w skali. W lobbingu adresat jest wybrany i zdefiniowany już na samym początku prowadzenia działań, jest to zwykle bardzo wąska, wyspecjalizowana grupa profesjonalistów, którzy są w stanie zmienić prawo. Skierowany do niego komunikat musi być, więc bardzo konkretny, poparty oceną skutków regulacji, czyli faktami, liczbami, analizami. Podczas gdy działania public affairs są dużo bardziej „miękkie” i skierowane do odbiorcy szerszego.
Red.:Kim są, więc odbiorcy działań public affairs?
PO:Grupa docelowa w działaniach public affairs jest rozumiana bardzo szeroko – to są klienci, kontrahenci, konkurenci, szeroko rozumiani interesariusze, społeczność lokalna, eksperci i analitycy, którzy być może do tej pory nie widzieli danego problemu. Ponadto dziennikarze, którzy, żeby napisać o problemie muszą najpierw go poznać, urzędnicy i na końcu – parlamentarzyści. Droga zupełnie odwrotna od tej, którą wybierają lobbyści.
Red.:Może granica między lobbingiem a public affairs to także inna skala – czasowa?
PO:I tak, i nie. Oczywiście wiemy, że procesy legislacyjne są żmudne i długotrwałe, ale i w przypadku public affairs nie można mówić o działaniach jednorazowych, prowadzonych ad hoc. Powinny być to raczej działania stałe i długofalowe. Nie chcemy nimi gasić pożarów.
Red.:Czy Pana doświadczenia pokazują, że konkretne firmy częściej niż inne korzystają z usług public affairs?
PO:Te, które działają w sektorach regulowanych. Public affairs sprawdza się w partnerstwie publiczno-prywatnym, a także w takich branżach jak paliwowa, chemiczna, farmaceutyczna, infrastrukturalna, bo w grę wchodzi, m.in. obrót materiałami i usługi, na które wymagane są koncesje i zezwolenia.
Red.:Czy firmy często chwalą się taką współpracą, czy powinny raczej nie mówić o tym głośno.
PO:Działania public affairs to działania PR-owskie, firma nie powinna się ich wstydzić, przeciwnie.
Red.:A co z działaniami lobbingowymi? Mówić, nie mówić?
PO: Dyskusje prowadzone przez lobbystów są zwykle bardzo specjalistyczne, wielowątkowe, wymagają dogłębnej znajomości sprawy, więc chyba byłoby lepiej, żeby były one toczone w zamkniętym gronie specjalistów.
Rozmawiała Kinga Kubiak