PRoto.pl: Relacja ze zrzucenia schronu z klifu zrobiła furorę w internecie. Czy to pierwsza taka pani relacja? Czy spodziewała się pani takiego zainteresowania?
Joanna Grajter, rzecznik prasowy Urzędu Miasta Gdynia: Ależ ja od 21 lat jestem rzecznikiem prasowym i to tego samego Urzędu Miasta Gdyni! Zatem – już dawno po debiucie:)) I niemniej emocjonalnych „wejść” mam w dorobku sporo, choć przyznam, że nigdy nie uczestniczyłam w TAKIM wydarzeniu. Myślę, że kilkudziesięciu dziennikarzy, którzy także byli na „miejscu zrzutu” – podobnie. Zainteresowanie mediów tym wydarzeniem było faktycznie ogromne, na miarę katastrofy w warszawskim metro – co najmniej:)
Właściwie – nic dziwnego. To była pierwsza taka inżynierska, bardzo skomplikowana i niezwykle widowiskowa operacja w miejscu nader malowniczym i fotogenicznym.
Umożliwiliśmy mediom jak najbardziej komfortowe relacjonowanie tego wydarzenia – z wody na statkach i z plaży. Dziennikarze zabiegali o akredytacje. Relacje telewizyjne zaczęły się już w przeddzień i budowały napięcie wśród widzów zwłaszcza. W dniu wydarzenia wspomagał kolegów z TVN – śmigłowiec Błękitny! No, ale radio też nie pozostawało w tyle:)
Dziennikarze, którzy ze mną współpracują wiedzą, że zawsze mogą liczyć na współpracę i o każdej porze dnia i nocy, w światek-piątek uzyskają potrzebną pomoc czy komentarz. Zawsze gorący i na ogół mało urzędowy, co się może oczywiście komuś nie podobać. Trudno. Tak było i teraz! Wiem, czego potrzebują: radiowcy – barwnych i wartkich wypowiedzi, które zastępują obraz. Sama w końcu też ten zawód uprawiałam. Zatem, przy tak niezwyczajnej okazji – trzeba było operatorom i fotoreporterom umożliwić jak najlepszą pozycję do obserwowania, relacji i dokumentowania, a radiowcom dać dźwięki na miarę tego, co widzieliśmy.
A widzieliśmy – stojąc u podnóża klifu – najpierw dostojnie zjeżdżający, a po kilkunastu sekundach – koziołkujący nad naszymi głowami betonowy schron, z impetem rozpadający się i ostatecznie – wpadający do morza. To było wspaniałe widowisko i bardzo dramatyczne! Bo przecież nikt nie miał pewności, czy się wszystko uda. Zresztą – można obejrzeć w archiwach wszystkich mediów.
PRoto.pl: Pani emocjonalny komentarz wywołał wiele komentarzy. Czy sprzyja to wizerunkowi rzecznika? Czy w jakiś sposób wpłynęło to na pani pracę?
J.G.: Wiem o tym od kolegów, którzy podesłali mi chyba jeszcze tego samego dnia linka do komentarzy na YouTube. Ubawiły mnie setnie. Ja jako moherowa baba! A to ci dopiero. Tak mnie tam nazwali. I ja mam się tym przejmować? A niech im tam! Ja się przejmuje, kiedy forumowicze wypisują głupstwa na temat Gdyni, ale na mój temat, doprawdy nie robi to na mnie wrażenia. Żadnego. Przecież to anonimowi kompletnie dla mnie ludzie – bez poczucia humoru, nieżyczliwi, jadowici, pewnie generalnie – mało szczęśliwi. To tak, jakbym miała się przejmować plugawymi wpisami na swój temat w publicznej toalecie. Niech sobie to czytają ci, których to bawi i którzy w nich bywają. Mnie akurat szkoda czasu i energii, by się do takiej “tfu – rczośći” odnosić. Szkoda życia, szkoda pary!
A jak to wpłynęło na moją pracę? A jak miało wpłynąć? Zbieram gratulacje i śmiejemy się razem z kolegami i przyjaciółmi. Ja doprawdy mam do siebie dystans i nawet przypadkowe lapsusy, które przecież mi się nie raz zdarzyły w ciągu tych ponad 20 lat rzecznikowania – odbieram zawsze z humorem. Jak trzeba sprostować – to prostuje, a jak można się z siebie pośmiać, to się śmieję.
Tyle, że w trakcie zjazdu bunkra nie było lapsusów, tylko świadome – na użytek – zwłaszcza radiowców – podkręcanie atmosfery. I chyba się udało:)
PRoto.pl: Jak zareagowali pani współpracownicy?
J.G.: To super koledzy i cieszyliśmy się razem!
PRoto.pl: Czy dziennikarze, z którymi pani współpracuje, jakoś zareagowali?
J.G.: Zaraz, zaraz. Pani śmiertelnie poważnie traktuje tę sprawę. A co takiego mogło ich zainteresować bardziej niż fantastyczny widok spadającego bunkra? Wszystko dobrze się skończyło, bo temat zrobili znakomity i mam nadzieję – wierszówki były niezłe!
PRoto.pl: A jak potraktowała pani negatywne komentarze, które pojawiły się w internecie?
J.G.: Wcześniej już odniosłam się do tego. Przeczytałam w pierwszym dniu kilka wpisów, które ubawiły mnie, także kompletnym brakiem poczucia humoru. Ale potem już nie miałam czasu na lekturę i po prostu zajęłam się tym, czym powinnam, czyli pracą i czytaniem znacznie ciekawszych rzeczy:)
A dużo tego było?
PRoto.pl: Na profilu PRoto.pl skomentowała pani relacje ze zrzucenia schronu. Czy użycie zwrotu „moherowa kariera” nie jest ryzykowne ze względu na pani stanowisko?
J.G.: O, rany! Dlaczego miałoby to być ryzykowne określenie? Moja praca polega na współpracy z dziennikarzami, a nie na komentowaniu anonimowych wpisów. Uważam, że moje żartobliwe określenie to spontaniczna reakcja na kilkanaście wpisów, które przeczytałam, bo to Państwo podesłaliście mi ten link :)) – było adekwatne do owych wpisów. Mam dziś fajny temat do żartów na spotkaniach z przyjaciółmi. I tyle.