sobota, 21 grudnia, 2024
Strona głównaPublikacjeO YouTubie, hejterach i języku w sieci Paulina Mikuła z Mówiąc Inaczej

O YouTubie, hejterach i języku w sieci Paulina Mikuła z Mówiąc Inaczej

PRoto.pl: Jaki jest język Polaków w sieci?

Paulina Mikuła, autorka vloga Mówiąc Inaczej: Bardzo potoczny. Swobodny. Do Internetu przenosimy sposób,  w jaki wypowiadamy się na co dzień, dlatego ten język jest taki luźny, naszpikowany kolokwializmami, może nie za bardzo wyszukany. To też powoduje, że teksty internetowe nie są tak skostniałe, oficjalne i sztywne. Dobrze się je czyta. O ile nie mają błędów.

PRoto.pl: Właśnie. Jak jest z ich poprawnością?

P.M.: Z poprawnością bywa różnie, zwłaszcza jeżeli chodzi o zasady interpunkcji. Często powtarzam, że nigdy nikt nas po prostu porządnie nie nauczył tych zasad, więc nie ma się co dziwić, że mamy problem z tym, gdzie postawić przecinek, a gdzie nie. Dlatego tych przecinków czasami jest za dużo, czasami ich brak. Jednak dopóki nie zaburza to lektury albo nie zmienia sensu, jest to do zniesienia.

PRoto.pl: Czyli nie jesteś typowym „grammar nazi”?

P.M.: Nie, nie, nie. Mnie właśnie tacy „naziści gramatyczni” denerwują, bo czasami zdarza się porządny artykuł, mądrze napisany i długi. Mamy ścianę tekstu, a w nim – dajmy na to – dwie  literówki. Zawsze znajdzie się taki nadgorliwy, co przyczepi się do tych literówek. I już nie ma znaczenia, że artykuł był dobry. Zachęcam, żeby się do tego trochę zdystansować. Nie jesteśmy robotami, jesteśmy ludźmi – możemy coś przeoczyć.

PRoto.pl: Powiedziałabyś o sobie „zawód: vlogerka”?

P.M.: Nie. Tak oficjalnie mamy chyba do czynienia z zawodem wtedy, kiedy możemy się wyuczyć danej profesji. A na razie nigdzie nie uczą bycia vlogerem, zawodu vlogera. Więc chyba oficjalnie vloger to nie zawód. Nie wiem, czy jest konieczność aż takiego uporządkowania tej sfery. Jestem vlogerką. Czuję się vlogerką, czuję się youtuberką. Ale czy to już zawód? Tutaj mam wątpliwości.

PRoto.pl: Ale to teraz Twoje główne zajęcie?

P.M.: Dziś tak.

PRoto.pl: A jak ta przygoda z wideo i YouTubem się zaczęła?

P.M.: Zaczęła się od pracy w sieci partnerskiej zrzeszającej youtuberów. Sieć należała do firmy Agora. Opiekowałam się wtedy youtuberami. Na początku ograniczało się to do wąskiej branży, ponieważ zajmowałam się kanałem Gazety.pl. Wszystkie treści, które się pojawiały na stronie, zamieszczałam na kanale Gazeta.pl. To był mój obowiązek – pilnować, żeby wszystko było na bieżąco wrzucane. Dopiero po jakimś czasie zaczęłam opiekować się partnerami zrzeszonymi w tej sieci, czyli Niekrytym Krytykiem, Maturą To Bzdurą, Barbarą Kwarc. Kiedyś na przykład moim zadaniem było opisywanie odcinków Baśki, co wiązało się z tym, że musiałam w całości je oglądać i w skrócie przedstawić, o co w danym odcinku chodzi. To było prześmieszne zajęcie. Nie będę ukrywać, że Baśka to jest mój klimat.

A potem już zajęcie było poważniejsze, ponieważ odpowiadałam za interesy partnerów, pomagałam im, jak mogłam. Tam poznałam Radka Kotarskiego, który był zrzeszony w sieci Agory. Natomiast potem Radek założył własną sieć, LifeTube, i zaprosił mnie do współpracy. Zdecydowałam się na ten krok. Z LifeTubem – jako współpracownik – nie jestem związana od stycznia tego roku, jestem zaś cały czas partnerem, youtuberem zrzeszonym w tej sieci.

Fot. Adrian Błachut

PRoto.pl: Masz prawie 200 tysięcy subskrybentów na YouTubie i ponad 12 mln wyświetleń. Jaki jest Twój sposób na dobre wideo?

P.M.: Przede wszystkim musi być szczere. Ogólna zasada jest taka, żeby publikować regularnie. Ja czasami dochodzę do wniosku, że lepiej jest odczekać, aż przyjdzie lepszy dzień, lepsza forma, żeby była w tych filmach pozytywna energia. To przyciąga widzów. Oni czują, że jestem zrelaksowana, że chcę nagrywać, że sprawia mi to radość. I im się to udziela. Natomiast takie zmuszanie się: „O, dzisiaj czwartek, to muszę”, doprowadza do tego, że czuć pewne napięcie. A chodzi o to, żeby było tam jak najwięcej pozytywnych emocji.

PRoto.pl: Czyli trzeba mieć też intuicję, prowadząc kanał.

P.M.: Oj, na pewno. Chociaż czasami, przyznam, mam problem z tą intuicją, bo niektóre odcinki mają niespodziewanie dużą oglądalność. Wydawało mi się, że są… przyzwoite, ale nie myślałam, że ludzie będą się nimi dzielić. Więc czasami ta intuicja mnie zawodzi, ale w dobrą stronę (śmiech).

PRoto.pl: Jak wygląda przygotowanie takiego wideo?

P.M.: Zaczyna się od scenariusza. Słucham ludzi, czytam wiadomości od widzów, staram się wyłapywać najistotniejsze problemy, które ich dręczą. Na podstawie tych błędów tworzę scenariusz. Potem rozstawiam sprzęt w mojej sypialni i zaczynam nagrywać. Nagranie zazwyczaj trwa około godziny, z czego z tej godziny mam 5-7 minut filmu, czasami 10.

Ludzie się zastanawiają, co robię przez tę godzinę, skoro zostaje pięć minut. A prawda jest taka, że jestem perfekcjonistką. Czasami tylko jedno słowo nie podoba mi się w mojej wypowiedzi i nagrywam ją całą jeszcze raz. I to powoduje, że mam na przykład piętnaście wersji jednego fragmentu scenariusza (śmiech). Potem, jak to oglądam podczas montażu, nie jestem w stanie stwierdzić, czym te wszystkie wersje się od siebie różnią, ale na etapie nagrywania coś mi się tam nie podobało. Gdy w końcu uda mi się nagrać, to od razu biorę się za montaż. Wtedy jeszcze pamiętam, które sceny były dobre, więc szybko je odnajduję. Po montażu czas na eksport i odcinek trafia na YouTube.

PRoto.pl: Oprócz YouTube’a jest też Facebook, jest Instagram, jest Snapchat. Wszystkim tym sama się zajmujesz?

P.M.: Na razie tak. Choć rzeczywiście sporo osób mi radzi, żebym zaprosiła kogoś do współpracy, żeby mi pomógł chociaż w moderowaniu komentarzy albo odpisywaniu na wiadomości, bo tego jest naprawdę momentami bardzo dużo. A ludzie się niecierpliwią, jak nie odpisuję czasem przez 2-3 dni. Natomiast nie wyobrażam sobie za bardzo współpracy przy tworzeniu kanału, bo tworzenia scenariuszy nie oddam nikomu. Ktoś może mi rzeczywiście podsuwać tematy do odcinków, ale będzie miał trudne zadanie, żeby wyłapywać i zwracać uwagę na to, co mnie się spodoba, mnie się wyda interesujące. To muszę robić sama.

PRoto.pl: Widzowie podsuwają Ci tematy?

P.M.: Czasami podsuwają i to jest bardzo dobre źródło. Natomiast nie ukrywam, że czasami te tematy nie są zbyt uniwersalne. Gimnazjaliści na przykład bardzo często pytają mnie o to, jak napisać dobrą rozprawkę. Wiem, że takiego tematu nie poruszę, ponieważ moja główna widownia to osoby starsze niż gimnazjaliści – to po pierwsze, a po drugie, takimi rzeczami na kanale się nie zajmuję. Nie omawiam tematów, które są poruszane w szkołach, nie przygotowuję młodzieży do zdawania egzaminów. Moje filmy są adresowane głównie do osób, które chcą się dowiedzieć czegoś więcej na temat języka i na co dzień mówić lepiej. Takim ubocznym efektem – brzmi to brzydko, ale tak naprawdę to cudowne – jest to, że nastoletni widzowie piszą mi, że mają lepsze oceny dzięki moim filmom. Czują się pewniej, potrafią „zagiąć” polonistki, zadają więcej pytań i nie boją się pytać, biorą udział w konkursach i je wygrywają.

PRoto.pl: Czyli jest potrzebne inne spojrzenie na uczenie języka polskiego?

P.M.: Na pewno. Choć tak się składa, że to, o czym mówię, nie jest w szkołach nauczane. My się tego wszystkiego uczymy przy okazji. Kiedy piszemy wypracowania i czasami użyjemy złej formy, to wtedy nam to polonistka poprawi, ale ona nie tłumaczy, dlaczego tak jest. Dzieci dostają poprawione wypracowanie, pełno tam skreśleń, ale bez wyjaśnienia, dlaczego tak, a nie inaczej. Wstawiane są przecinki bez wyjaśnienia, dlaczego ten przecinek ma tutaj być. Właściwie to dziecko zostaje z tą pokreśloną kartką i tyle. Mam wrażenie, że swoim kanałem uzupełniam właśnie tę lukę. Czasami też poruszam takie stricte gramatyczne kwestie, a my gramatyki uczyliśmy się głównie w szkole podstawowej, w gimnazjum – trochę, a w liceum już kompletnie nie. Liceum jest nastawione na literaturę, czytanie ze zrozumieniem, a nie utrwalanie poprawnych konstrukcji.

PRoto.pl: Wracając jeszcze do social mediów. Czy jest coś w tych kanałach, co Cię denerwuje, coś, czego nie lubisz?

P.M.: Nie, nic mnie nie denerwuje. Facebook bardzo lubię, ponieważ tam wiem, z kim rozmawiam. Na YouTubie jest tak, że kiedy ktoś pisze, to czasem nie wiem, z kim mam do czynienia: z mężczyzną czy kobietą, osobą dorosłą czy młodszą. Natomiast kiedy ludzie piszą do mnie na fanpage’u, to wiem o nich dość sporo. Ludzie też piszą wtedy ostrożniej, bo podpisują się imieniem, nazwiskiem i zdjęciem profilowym z twarzą. W Facebooku właśnie to lubię, że mogę zacieśnić relacje z widzami. Instagram jest mało hejterski. Tam nie ma hejterskich komentarzy – dostałam w życiu może od dwóch do pięciu. Tam, skoro ludzie już mnie obserwują, to interesuje ich to, co zamieszczam, więc nie są nastawieni na krytykę moich zdjęć. Natomiast na Snapie nie ma komentarzy, więc mogę robić wszystko. Czasami ktoś napisze na Instagramie o wrażeniach po oglądaniu moich snapów, ale to nie jest częste, więc tam czuję się wolna.

PRoto.pl: Co do hejterów – niedawno zaangażowałaś się w akcję przeciwko hejterom. Czy walka z nimi w sieci to nie jest trochę walka z wiatrakami?

P.M.: Jest, dlatego nie nazwałabym szparapu „akcją”. Wykorzystałyśmy z dziewczynami wątek, jakim są hejterzy, do stworzenia przyjemnego, rytmicznego utworu. Chciałyśmy z tych negatywnych emocji stworzyć coś pozytywnego. I to sprawiło ludziom radość, bo jednak słuchali tego non stop i śpiewali razem z nami. Więc to nie jest akcja przeciwko hejterom, to jest bardziej prztyczek w ich nos, bo oni nas hejtują i życzą nam jak najgorzej, a nam udało się wydobyć z tego coś pozytywnego dla siebie i innych.

PRoto.pl: Tworząc w sieci trzeba mieć chyba sporo dystansu do tego, co ludzie piszą. To przychodzi z czasem? Jak to jest, kiedy czyta się te komentarze?

P.M.: Większość youtuberów chyba nie czyta komentarzy w ogóle, a ja lubię to robić, ponieważ wśród tych negatywnych jest też bardzo dużo pozytywnych opinii i one dają mi siłę do dalszego tworzenia. Nie chciałabym się tego pozbawiać. Rzeczywiście jest jednak tak, że czasami, gdy człowiek ma gorszy dzień i przeczyta coś negatywnego na swój temat, to potrafi go to rozwalić na drobne kawałki. I tak się zdarza, ale to ode mnie zależy, czy będę nad sobą pracować i będę coraz odporniejsza na tego typu rzeczy, czy nie.

PRoto.pl: A czy kobiety na YouTubie i ogólnie w sieci mają pod względem hejtu gorzej?

P.M.: Mają. Mam wrażenie, że ogólnie kobiety jako ekspertki – w cudzysłowie, bo nie jestem ekspertką – te, które czegoś nauczają, o czymś mówią, są mniej wiarygodne od mężczyzn. Jednak to mężczyzna wydaje się większym ekspertem, on na pewno wie lepiej. Dlatego mam wrażenie, że miałam trochę trudniej od moich kolegów, którzy się zajmują różnymi dziedzinami nauki. Wydaje mi się też, że kobiety po prostu łatwiej zranić i zniechęcić, i ludzie to wykorzystują. Nikt nie będzie youtuberowi pisał, że go zgwałci, gdy go spotka w ciemnej uliczce, natomiast ja dość często dostawałam tego typu komentarze. Mam wrażenie, że one miały mnie zniechęcić do tego, co robię. Ale na szczęście nie zniechęciły.

PRoto.pl: Na pewno często dostajesz propozycje współpracy od marek. Kiedy to się zaczęło?

P.M.: Bardzo szybko. Pierwsza propozycja padła jeszcze w 2013 roku, jesienią. Miałam wtedy około 40 tysięcy subskrybentów, a prowadziłam vlog od lipca. Pamiętam, że kiedy zaczynałam nagrywać, wydawało mi się, że współpraca z markami świadczy już o tym, że kanał jest jakościowy. Kiedy więc dostałam pierwszą ofertę, byłam przeszczęśliwa, że ktoś dostrzegł w moim kanale jakąś jakość, chce ze mną współpracować, podpisać się pod tym. I tak od pierwszej jakoś się potoczyło. Są takie momenty, kiedy tych współprac jest mniej, są też takie „złote okresy”, kiedy przychodzi jedna oferta po drugiej. Tylko nie jest też tak, że wszystkie przyjmuję. Jestem bardzo wybredna i większość ofert, które do mnie wpływają, odrzucam.

PRoto.pl: Jakiej współpracy z marką nigdy byś nie podjęła?

P.M.: Kiedyś dostałam propozycję reklamy, w której miałam upiec ciasto. Nie piekę ciast. To znaczy piekę jedno – marchewkowe (śmiech). Mówiąc Inaczej w kuchni? Jakoś tego nie widzę. To nie jest kwestia marek, tylko sposobu, w jaki te marki chcą mnie zaangażować. Myślę, że może mi zaoferować współpracę marka, która na pierwszy rzut oka do mnie nie pasuje, ale kampania, w której wystąpię, będzie na tyle interesująca dla mnie i dla widzów, że to będzie do zjedzenia. I taką ofertę prawdopodobnie przyjmę, ale raczej nie będę piekła ciast.

PRoto.pl: Ale w Ugotowanych byłaś.

P.M.: Tak, byłam. Dlatego, że to nie był program na moim kanale. Wychodzę z założenia, że Mówiąc Inaczej nie jest o gotowaniu. Zaś ja mogę się pojawiać w zewnętrznych programach i gotować czy tańczyć na lodzie. Oczekiwania wobec mojego kanału są jasne: mam mówić o języku, dzielić się swoimi przemyśleniami z ludźmi, których nie interesuje, czy umiem gotować. Albo tylko niektórych interesuje. Dlatego udział w Ugotowanych to było pokazanie się trochę z innej strony. Mam wrażenie, że to zdało egzamin, bo potem dostałam mnóstwo wiadomości z gratulacjami czy nawet z takimi informacjami, że pokazałam się z drugiej strony i to z kolei spowodowało, że człowiek się do mnie przekonał, że jednak jestem inna, niż myślał – normalniejsza, przyjemniejsza, nie mam zadartego nosa.

PRoto.pl: Typowy błąd, jaki marki popełniają podczas współpracy z vlogerem…

P.M.: Chyba to, że czasem nie ufają youtuberom. Ale wiem, z czego to wynika: czasami za duże zaufanie też doprowadza do porażki. Natomiast najtrudniejsze jest to, kiedy przekaz reklamowy chce się zamieścić na kanale youtubera. I tutaj ważny jest kompromis – na ile marka zdecyduje się, żeby jej hasło czy komunikat był tak przerobiony, żeby pasował do stylu youtubera. Czasami marki mówią sztywno „tak proszę tego nie ujmować, to musi być ujęte tak”. A to z kolei nie pasuje do youtubera, bo brzmi jak hasło reklamowe. I to jest trudne.

PRoto.pl: Youtuberzy wolą mieć jak najwięcej swobody we współpracy?

P.M.: Tak, choć nie chodzi nawet o swobodę, ale o to, by klient wiedział, czego chce i na etapie tworzenia scenariusza to było wiadome. Żeby się w tym momencie dogadać. Najgorsze jest to, gdy klient nie wie do końca, jak to ma wyglądać. Niby mu opowiadamy, jak to będzie, on kiwa głową, a gdy materiał powstaje, mówi: „jednak nie, to nie to”. I co wtedy robić – nagrywać jeszcze raz? Przecież wcześniej się zgodził. Idealna sytuacja dla youtubera jest taka, gdy klient czuje, na czym polega styl youtubera i czym on przyciąga widzów, i wie też, jak chce umieścić w tym kontekście i contencie swoje treści.

PRoto.pl: Wydałaś teraz książkę. Dlaczego akurat taka forma – książka? Coś zupełnie innego niż vlog.

P.M.: Przede wszystkim książka dlatego, że wydawnictwo zaproponowało mi jej napisanie. Część dziennikarzy mnie pyta, dlaczego – że to taki krok wstecz, przecież YouTube to nowość, technologia, a ja wracam do archaicznego tworu, jakim jest książka. A mnie o wiele łatwiej przyszło niektóre myśli przelać na papier, niż mówić o nich w filmach. Mam wrażenie, że treści na moim kanale są czasem poważne, ale podawane w lekkiej formie. Niektóre tematy, które poruszyłam w książce, były dość ciężkie dla czytelnika. Pisałam je, mając nadzieję, że jednak zmuszę go do zastanowienia się nad własnym życiem i tym, jak mówi i jak się zachowuje względem rozmówców i słuchaczy. Wydaje mi się, że to nie przeszłoby w filmie. Widzowie by się znudzili, wyłączyli i zapomnieli o tym filmie, a do książki jednak potrafimy wracać. Poza tym bardzo lubię pisać i brakowało mi tej formy po skończeniu studiów. Właściwie od początku istnienia kanału, albo nawet wcześniej, w mojej głowie tliło się mnóstwo myśli – one się tam dusiły i książka spowodowała, że to wszystko z siebie wylałam. Poczułam ulgę. Kiedy pisałam, czułam, że to na mnie wpływa korzystnie i cieszę się, że mogłam się w tej formie podzielić myślami z ludźmi. Książka w tym przypadku to strzał w dziesiątkę.

Fot. Adrian Błachut

PRoto.pl: Książki są ostatnio modne wśród blogo- i vlogosfery.

P.M.: Tak, przyszła taka moda. Trudno się dziwić, ponieważ te książki podobają się czytelnikom. Nie ma lepszej sytuacji niż taka, w której książka jest o czymś wartościowym i do tego znajduje swoich odbiorców. Po pierwsze wzrasta poziom czytelnictwa w naszym kraju, a przecież on jest zatrważający. Po drugie – wiele osób tutaj odnosi korzyści, i nie mówię tylko o tych finansowych. Ludzie po prostu mają wrażenie, że robią coś dobrego, co jest dla innych ludzi ważne, że to nie jest jakiś „gniot” i zwykła komercja.

PRoto.pl: Mówi się, że kiedy vloger współpracuje z markami, to już jest coś. A jak wyda książkę – to już prawdziwy sukces?

P.M.: Tak mówią – wydałeś książkę to już „hoho”. Jeszcze tego nie doświadczyłam empirycznie, więc nie wiem, czy tak będzie. Na pewno to dodaje czegoś ważnego, bo kiedy wydawnictwo chce wydać Twoją książkę, to znaczy, że dostrzegło twój potencjał, ufa ci i widzi w tym, co robisz, wartość.

PRoto.pl: Jak długo pracowałaś nad swoją książką?

P.M.: Zaczęłam w lipcu, skończyłam w październiku. To był pierwszy etap. Taką ostatnią rzecz, którą w książce dodałam, napisałam w lutym tego roku. Czyli proces twórczy trwał od lipca do lutego, z małymi przerwami.

PRoto.pl: Była potrzebna korekta?

P.M.: Oczywiście, była potrzebna. Właśnie najbardziej przerażało mnie to, że kiedy pojawiły się informacje o tym, że piszę książkę, to mnóstwo osób powiedziało „Wow, to ona będzie bezbłędna!”, „Jeśli pojawi jakiś błąd to wstyd i hańba!”. A ja znam siebie i wiem, jak zawsze piszę. Dla mnie najważniejsze, kiedy piszę, jest to, żeby jak najdokładniej i jak najszybciej przelać to, co mi siedzi w głowie. Wtedy bardzo łatwo o pomyłkę. Skupiam się tylko na tym, żeby tę myśl z siebie wyrzucić i nadać jej kształt. Nie zastanawiam się, czy ma tam być przecinek, czy nie, czy dobrze napisałam słowo. Dlatego tych pomyłek na etapie korekty trochę było. Oczywiście potem czytałam ten tekst i starałam się je wyłapywać. Moja korektorka powiedziała, że tragedii nie było. Ale rzeczywiście za każdym razem, gdy tekst wracał do mnie i go oddawałam, coś tam było nie tak. Dlatego nie łudziłam się, że tekst, który poszedł do druku, jest wersją bez usterek. I rzeczywiście kilka usterek jest (śmiech). Teraz czytelnicy piszą do mnie, ponieważ na początku książki napisałam, że nikt nie jest nieomylny, więc jeśli ktoś zauważy literówkę albo błąd, niech da mi znać, a nie szydzi. I dają mi znać. Obiecuję, że usterki zostaną wyeliminowane w dodruku, o ile taki dodruk będzie. Jestem na siebie wściekła, ale zdawałam sobie sprawę, że te błędy będą, bo mój mózg po prostu nie współpracuje ze mną, gdy mam przed sobą ścianę tekstu, który praktycznie znam na pamięć. W Znaku pracowałam ze świetnymi ludźmi, czułam, że są oddani sprawie, i wiem, że teraz też bardzo to przeżywają.

PRoto.pl: Rozwijasz kanał, napisałaś książkę. Co dalej? 

P.M.: Nie wiem. To, co się dzieje teraz, jest tak intensywne i tak zajmujące, że nie wybiegam za bardzo w przód. Jeśli książka spodoba się czytelnikom, może zdecyduję się na drugą? Nie wiem tego jeszcze, bo jednak to są duże emocje i pewnie będę musiała odpocząć, zanim po raz kolejny się zdecyduję na taką przygodę. Zobaczymy. Na pewno będę chciała tworzyć cały czas. Kiedy pojawiały się wywiady ze mną, zarzucano mi w komentarzach, że ten kanał już się kończy, że pamiętają mnie z pierwszych serii, w których było widać radość, a teraz już przynudzam. Po pierwsze, nie widzę za bardzo różnicy między tym, co nagrałam ostatnio, a pierwszym odcinkiem. Po drugie – jestem starsza o trzy lata, nie będę ciągle tą samą Paulinką z pierwszego odcinka, która siedzi przed Wydziałem Polonistyki. Coś tam mi się w głowie zmienia, dojrzewam, więc to wszystko, co robię, też będzie inne, ale nie na tyle, by wnioskować, że się kończę. Cały czas mam nadzieję, że najlepsze przede mną i przed moimi widzami.

Paulina Mikuła – autorka vloga Mówiąc Inaczej i książki „Mówiąc Inaczej. Jak pisać i mówić, żeby się nie pogubić”. Absolwentka Uniwersytetu Warszawskiego.

 

Rozmawiała Małgorzata Baran

Małgorzata Baran – dziennikarka i redaktorka PRoto.pl. Zajmuje się tematyką lifestyle’ową, mediami społecznościowymi, językiem w branży PR, blogosferą i modą. Absolwentka polonistyki na Uniwersytecie Warszawskim.

 

Zdjęcie główne: Adrian Błachut

ZOSTAW KOMENTARZ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj