Wynik pierwszej tury wyborów prezydenckich wskazuje, że kampania wkracza w decydujący etap: o fotel prezydencki i miejsce w pałacu lub Belwederze powalczą dwaj kandydaci, którzy w sondażach niezmiennie pojawiali się na pierwszych miejscach. Obaj słabo wypadli podczas pierwszej tury (wg sondaży late poll Andrzej Duda 34,5 proc., Bronisław Komorowski 33,1 proc.), a wynik urzędującego prezydenta należy uznać za porażkę. Niemrawa i niemal niewidoczna kampania Komorowskiego nie przyniosła spodziewanych rezultatów – sztab doradców nie wykonał zadania rzetelnie. Plusem było nawiązanie do hasła przewodniego kampanii sprzed pięciu lat, jednym z wielu minusów zaś brak wyraźnych odwołań do sukcesów prezydenta i miałkość przekazu. Komorowski sprawiał wrażenie niechętnie walczącego o drugą kadencję, nie tyle zmęczonego, co znużonego, bez wiary. Sztab nie umiał zareagować na codzienne spadki notowań, co doprowadziło do porażki w pierwszej turze.
Jak się wydaje PiS miał dobrą strategię, którą można nazwać strategią dobrego samopoczucia Jarosława Kaczyńskiego. Wystawiając drugoplanowego działacza partii w wyścigu o prezydenturę, Kaczyński zawsze wygrywa: w razie porażki, nie on ją ponosi lecz Andrzej Duda; w razie zwycięstwa – czyści przedpole przed wyborami parlamentarnymi. Kampanię Dudy przedstawiano jako iście amerykańską. Tymczasem „ten miś był na miarę naszych możliwości”: patos, niecharakterystyczny kandydat, wszechobecne puste uśmiechy i zapewnienia bez większej idei – na pierwszą turę jednak to wystarczyło. Można rzec, że chodziło o głosowanie nie tyle na Dudę, co jego przynależność do PiS, a to już można uznać za odwołanie do amerykańskich tradycji głosowania na afiliację partyjną. Ponadto, prawdopodobnie, głosowano w ten sposób na jakąkolwiek zmianę władzy. Przekaz Dudy był spójny z ideami głoszonymi przez PiS i trafił do ugruntowanego elektoratu partii – z cienia wyszedł na pozycję zwycięzcy. Czy przyciągnął wystarczająco wielu niezdecydowanych i zwolenników innych kandydatów, pokaże już druga tura.
Czarny koń tych wyborów, Paweł Kukiz, galopem zdobył miejsce na podium (late poll 20,5 proc.). Do drugiej tury nie wszedł, ale nie zmarnował swojego rockandrollowego potencjału i wdarł się szturmem do czołówki. Zapewne od jesieni trzeba będzie się do niego zwracać „panie pośle”. Trudno tu mówić o spójności przekazu, niemniej chwytliwymi hasłami złapał na haczyk (by użyć lubianej przez niego nomenklatury wędkarskiej) młodych i niezdecydowanych. Sukces Kukiza pokazuje, ile potrzeba, by wejść do głównego nurtu polskiej polityki – już kilkukrotnie Polacy stawiali na podobnych kandydatów, by wspomnieć Andrzeja Leppera czy Stanisława Tymińskiego. Większość jego elektoratu jest bezpowrotnie stracona, ponieważ ani Duda, ani tym bardziej Komorowski tej młodej grupy wyborców nie przejmą.
Najsłabsza jednak była kampania i sama kandydatura przedstawicielki (pierwotnie) SLD. Pomysł na ofertę wyborczą Magdaleny Ogórek może zakrawać na ponury żart z lewicowych ideałów. Należy się zastanowić, czy tak daleko idące spłycenie kobiecej kandydatury na najwyższy urząd w państwie nie jest podaniem w wątpliwość idei feminizmu i rykoszetem nie trafia w Polki. Braki w strategii Ogórek były rażące, co wydatnie odbiło się na jej wyniku wyborczym (wg sondażu 2,4 proc.).
Pozostali kandydaci nie osiągnęli zadowalających wyników, do czego przyczyniły się ich działania w czasie kampanii, brak spójności, miałkość i niszowość głównego przekazu. Zastanawia relatywnie niski wynik Janusza Korwina-Mikkego (4 proc.), praktycznie triumfującego w niedawnych wyborach do europarlamentu (7,06 proc.). Wydaje się więc, że Polacy znaleźli inne ujście swoich krotochwilnych wolt przy urnach.
W tym miejscu należy zaznaczyć, że w lokalach nie było przesadnego tłoku. 48,8 proc. uprawnionych do głosowania rodaków zdecydowało się wziąć los w swoje ręce. Od oficjalnego ogłoszenia wyników będą narzekać, jak to się źle stało, nie reflektując się, że się do tego walnie przyczynili zostając w domu. Faktem jest, że tak prowadzona kampania, brak debaty, nieciekawi kandydaci – wszystko to nie zachęcało do porzucenia fotela i podjęcia trudu decydowania o przyszłości kraju. W tej sytuacji należy liczyć, że przed drugą turą sztaby Komorowskiego i Dudy zmobilizują zwolenników i rzucą wszystkie siły, by przekonać do zagłosowania na nich trzy grupy: niezdecydowanych, biernych oraz „sieroty” po kandydatach, którzy odpadli z wyścigu.
Kto zostanie prezydentem, pokaże druga tura. Dwaj kandydaci mają dwa tygodnie na zaprojektowanie i przeprowadzenie skutecznej kampanii, która dotrze do grup docelowych. Wypada jedynie ufać, że doradcy Komorowskiego i Dudy mają wiedzę i umiejętności, jak to zrobić.
dr Łukasz Przybysz, politolog, medioznawca, Uniwersytet Warszawski