Od kilku tygodni jednym z głównych tematów w związku ze zbliżającymi się wyborami do Parlamentu były spory dotyczące składu list Platformy Obywatelskiej. Sprawa budziła liczne kontrowersje i była często komentowana w mediach.
Dziennikarze, politolodzy oraz specjaliści od komunikacji i wizerunku zastanawiali się, jaki wypływ na postrzeganie PO i jej wynik wyborczy mogą mieć tego rodzaju kłótnie. Na tym tle główna partia konkurencyjna, czyli Prawo i Sprawiedliwość, prezentowała się dość dobrze. Nie było większych publicznych dyskusji i kontrowersji… aż do ostatniego piątku. Wtedy okazało się, że na listach PiS do Parlamentu nie znajdzie się między innymi nazwisko dotychczasowego posła Marcina Mastalerka. Właściwie nie byłoby w tym nic kontrowersyjnego, gdyby nie fakt, że p. poseł był jeszcze niedawno rzecznikiem prasowym partii, uczestniczył w zwycięskiej kampanii prezydenckiej Andrzeja Dudy, a co najistotniejsze i budzące największe wątpliwości – jest obecnym rzecznikiem kampanii wyborczej PiS do Parlamentu. (W tym momencie muszę poczynić bardzo istotne zastrzeżenie – zdecydowanie nie chcę wypowiadać się w kwestiach politycznych, ani oceniać profesjonalnie p. posła pod względem jego zdolności i predyspozycji komunikacyjnych.)
Z komunikacyjnego i wizerunkowego punktu widzenia taka decyzja władz PiS-u wydaje się być poważnym błędem. Dlaczego? Otóż rzecznik kampanii wyborczej jest jedną z najważniejszych osób, która za pośrednictwem mediów na co dzień komunikuje się z opinią publiczną i przekonuje do programu partii. Gdyby był wynajętym profesjonalistą, a nie politykiem, to nie byłoby problemu z jego zmianą pod byle pozorem. Ale jeżeli jest politykiem i członkiem partii i jego własne ugrupowanie nie ufa mu na tyle, by umieścić go na swoich listach wyborczych pomimo, że do tej pory był posłem z jej rekomendacji, to dlaczego mają mu zaufać potencjalni wyborcy? Jak ma reprezentować i przekonywać do programu wyborczego swojej partii? Jaka jest jego wiarygodność w stosunku do opinii publicznej? Takie działanie pozbawia rzecznika prasowego podstawowych narzędzi jego pracy. To mniej więcej tak, jakby korporacja publicznie zwolniła z pracy swojego rzecznika prasowego, ale nadal kazała mu ją reprezentować i wypowiadać się w jej imieniu. Kto uwierzy takiemu rzecznikowi i informacjom przez niego przekazywanym?
PiS zapędziło się chyba w komunikacyjny „kozi róg”, bo jak na razie nie usłyszeliśmy wiarygodnego i sensownego wyjaśnienia tej sytuacji. Przez cały weekend był to jeden z najszerzej komentowanych tematów we wszystkich telewizyjnych programach polityczno-publicystycznych, a dziennikarze przy każdej okazji pytają o to przedstawicieli partii. Komunikacyjnie i wizerunkowo taka decyzja dotycząca rzecznika prasowego podczas trwającej kampanii wyborczej bez dobrego uzasadnienia może być źle odebrana przez potencjalnych wyborców. Dodatkowo, tym ruchem PiS odciągnął dyskurs publiczny od kłopotów PO z jej listami i dostarczył „amunicji” i argumentów swoim oponentom politycznym, którzy już w piątek skwapliwie wykorzystali okazję i zaczęli komentować całą sytuację, jako przejaw autorytarnych zapędów prezesa PiS. Podsumowując, PiS mające dobre notowania w sondażach komunikacyjnie i wizerunkowo postanowiło chyba samo sobie strzelić w kolano i podać pomocną dłoń PO…
Andrzej Pomarański, dyrektor ds. strategii komunikacji marki, Modern Corp
Czytaj także: