PRoto.pl: Po pięciu latach kończycie współpracę. Zacznijmy jednak od początku. Wspominaliście, że wszystko zaczęło się przez przypadek. Czy moglibyście przypomnieć, jak doszło do tego, że postanowiliście razem stworzyć kolekcję?
Michał Grochala, Brand Manager marki Lancerto: Faktycznie zaczęło się to zupełnie przypadkiem. Oczywiście my doskonale znaliśmy blog Michała Kędziory. Zresztą Michał był chyba jednym z pierwszych blogerów w dziedzinie mody męskiej, o których dużo się mówiło. Nie tylko my czytaliśmy jego blog, robiły to też inne polskie marki mody męskiej. Pamiętam, że współpraca z Michałem była w pewnym momencie moim marzeniem.
A zdarzyła się przez przypadek. Otóż przed kampanią prezydencką w 2015 roku Paweł Kukiz zamieścił na swoim koncie na Twitterze zdjęcie w garniturze, co było dość szokujące, bo on zawsze preferował raczej rockowy styl. Wywołało to więc trochę szumu. Michał zauważył, że na tym zdjęciu coś nie gra i wychwycił, że w poście zostało wykorzystane zdjęcie z naszej kampanii reklamowej sprzed dwóch lat. Mr.Vintage wrzucił to na swoje kanały społecznościowe, po czym media plotkarskie podchwyciły temat i zaczęły trochę żartem, trochę serio o nim pisać.
My też wystosowaliśmy dość żartobliwe oświadczenie, że chcielibyśmy jako polska marka zostać prezydentem, jeśli tylko byłoby to możliwe, i z chęcią ubierzemy każdego kandydata, bez względu na to, z jakiej jest partii politycznej, żeby już nie musiał podbierać nam zdjęć i doklejać swojej głowy. Spodobało się to Michałowi i różnym mediom.
Nie od razu jednak podjęliśmy współpracę. Najpierw odbyło się kilka spotkań. Na początku nie myśleliśmy o kolekcji, miała to być raczej seria wpisów, planowaliśmy też wycieczkę do naszej szwalni w Łańcucie, żeby Michał pokazał zaplecze tego, jak powstają np. garnitury. Dopiero w toku tych rozmów pojawił się pomysł wspólnej kolekcji. Praca nad nią trwała blisko rok i na początku 2017 roku projekt ujrzał światło dzienne. To było siedem marynarek, garnitur i pięć koszul. Skromna kapsułowa kolekcja, ale myślę, że bardzo ciekawa.
Materiały z ostatniej kampanii Lancerto & Mr. Vintage, wiosna-lato 2022
Materiały z kampanii Lancerto & Mr. Vintage, jesień-zima 2021, Źródło: mrvintage.pl, fot. Łukasz Znojek
PRoto.pl: Skoro myśleliście już wcześniej o współpracy z Michałem Kędziorą, to dlaczego nie odezwaliście się do niego?
M.G.: Myślę, że na polskim rynku współprace marek z influencerami nie były jeszcze tak powszechne – to pierwszy powód, ale my też jako młoda marka nie byliśmy na to gotowi. Byliśmy młodą marką, więc byliśmy nastawieni na sprzedaż i tematy operacyjne. Natomiast marketing, tematy PR-owe, współprace influencerskie schodziły na drugi plan. Nasze kolekcje były też dość mocno zachowawcze: granaty, czernie, szarości. Było dość skromnie, jeśli chodzi o wzornictwo. Nie byliśmy chyba gotowi, żeby to zrobić. Ten przypadek to był punkt zapalny, żeby zmienić trochę kierunek marki.
PRoto.pl: A czy Michał Kędziora miał jakieś wątpliwości przed podjęciem współpracy i czy już wcześniej znał firmę?
Michał Kędziora, autor bloga Mr.Vintage poświęconego modzie męskiej: To był moment, kiedy ja już znałem Lancerto, aczkolwiek wtedy, ponad pięć lat temu, mnie – jak i większości potencjalnych klientów i czytelników mojego bloga – ta marka nie kojarzyła się z czołówką polskiej mody męskiej. Nie przyciągała specjalnie uwagi. Wiedziałem, że to jest produkt dobrej jakości, ale wzornictwo mnie nie przekonywało. Lancerto kojarzyło mi się głównie z odzieżą okazjonalną, z garniturami.
Kiedy spotkaliśmy się po raz pierwszy, zobaczyłem rzeczywiście jakieś pierwsze nowe produkty, które zaczęły mi się podobać, wiedziałem, że jest pomysł, by zrobić coś większego razem. I ten pomysł dość szybko wykiełkował. Jak wspominał Michał, ja od początku czułem nić porozumienia z marką, mieliśmy do siebie wzajemny szacunek. Lancerto ceniło mnie za to, co robię w przestrzeni internetowej, a ja z kolei szanowałem markę, bo wiedziałem, że to polski produkt, który powstaje w najbardziej renomowanej szwalni w tej części Europy. Współpraca to było otwieranie się na nowe. Widziałem w tym fascynującą historię, którą razem możemy dać czytelnikom.
Lubię współpracować z markami, które nie są jeszcze na zupełnym topie i nie za wiele osób o nich wie. Tak właśnie było z Lancerto – niewiele osób kojarzyło tę markę, co też było dla mnie wyzwaniem. Wiedziałem, że mamy podstawy do tego, żeby zrobić dobry produkt, ale wyzwaniem było pokazanie go szerszej grupie odbiorców i myślę, że to nam się udało.
PRoto.pl: Jak po tylu latach Waszej współpracy wzrosła rozpoznawalność marki? Jakie efekty dzięki temu udało się osiągnąć?
M.G.: To była długofalowa współpraca. W sumie wypuściliśmy ponad 100 marynarek, tyle samo koszul, kilkadziesiąt kamizelek, swetrów, rożnych dodatków, m.in. ręcznie szytych poszetek, czapek, szali. Zmieniliśmy też nasze portfolio produktów – myślę, że po części dzięki tej kolekcji. Dodało nam to odwagi, jeśli chodzi o tkaniny i wzornictwo.
Druga rzecz to grupa docelowa, czyli pasjonaci mody męskiej, która nie jest ogromna w naszym kraju. Myślę, że w gronie ludzi, którzy szanują swoją garderobę i traktują ją jak inwestycję, mamy 90 proc. rozpoznawalności. To, co było od początku naszym celem, to wzmocnienie kategorii znawców mody męskiej. Myślę, że osiągnęliśmy ten cel.
Po części może było to też zgubne, bo finalnie kończymy współpracę. Nie udało nam się bowiem rozszerzyć tego produktu na jeszcze większą grupę docelową. Patrząc z perspektywy czasu myślę, że może mogliśmy gdzieś w połowie tej współpracy zaoferować bardziej masowy produkt. Natomiast być może okazałoby się, że stracilibyśmy charakter. Być może kolekcja Lancerto & Mr.Vintage nie jest dla każdego, tylko dla wyrafinowanej grupy docelowej, która ceni inne rzeczy niż 90 proc. społeczeństwa.
Na pewno w grupie docelowej osób świadomych marka zaistniała. Współpraca nakierowana była na wizerunek. Marża produktów była stosunkowo mała, bo chcieliśmy zaoferować produkt premium w cenie dostosowanej do polskiego portfela. Bardziej walczyliśmy o wizerunek niż o spektakularne wyniki finansowe.
Materiały z ostatniej kampanii Lancerto & Mr. Vintage, wiosna-lato 2022
PRoto.pl: Wspomnieliście, że kończycie współpracę przy tym projekcie. Kiedy poczuliście, że ona się wyczerpuje?
M.G.: Dość zgodnie podeszliśmy do tego tematu. Pamiętam, że jesienią 2021 roku zaczęliśmy widzieć, że nie ma postępu w tym, co robimy, i każda kolekcja jest podobna do poprzedniej. Nie wykluczamy natomiast kolejnych współprac z Michałem.
Jako marka szukamy nowych współprac, ale na razie nie mamy żadnej zakontraktowanej. Jeśli do takiej dojdzie, to będzie to raczej perspektywa kilku miesięcy. Nie wykluczamy natomiast, że zrobimy reedycję i za jakiś czas wrócimy do współpracy z Mr.Vintage’em. Rozstajemy się w bardzo dobrej komitywie, to była fantastyczna przygoda i jest pole do współpracy w przyszłości.
M.K.: To był też dość ciężki czas dla branży – był to bowiem okres pandemii, kiedy ludzie zaczęli pracę z domu. Wydaje się, że to było tylko kilkanaście miesięcy, ale jeśli chodzi o modę męską i modę formalnę, to naprawdę wiele się zmieniło. Zaczęło sprzedawać się dużo mniej garniturów czy marynarek. Kiedy ludzie nie chodzili na rodzinne imprezy, to tych ubrań nie potrzebowali.
Dla nas też plusem, a jednocześnie minusem było to, że nasze produkty były bardzo dobrej jakości, co sprawiało, że przez kilka lat klient nie musiał wymieniać danej rzeczy, bo nie była zniszczona. Szyliśmy z topowych europejskich tkanin, które przetrwają wiele lat, więc nasi lojalni klienci nie potrzebowali nowych ubrań. Nowi klienci natomiast czuli się niepewnie w czasach pandemii. Trafiliśmy na dziwny czas dla mody męskiej i to też spowodowało takie myśli, czy wspólny projekt to coś, co powinniśmy za wszelką cenę kontynuować. Wiedzieliśmy, że oferujemy świetny produkt, ale z drugiej strony warunki rynkowe sprawiały, że wiele marek z naszego segmentu poszło w asortyment casualowy, taki jak dresy, dzianiny. Ja jako twórca tej kolekcji nie czułem tego, choć były wstępne rozmowy dotyczące np. wprowadzenia T-shirtów, które można sprzedawać cały rok. Uznałem jednak, że stracilibyśmy tę tożsamość, która była podstawą naszej współpracy.
M.G.: Ta kolekcja jest na tyle autentyczna, na ile może być. Michał od kilkunastu lat pisze na swoim blogu, że liczą się naturalne tkaniny, klasyczne kroje czy wzory. Nie wyobrażam sobie, żebyśmy wypuścili np. stuprocentowo poliestrowy garnitur i podpisali to nazwiskiem autora kolekcji.
Michał faktycznie projektował te ubrania, wybierał tkaniny, dobierał guziki, przyjeżdżał do szwalni do Łańcuta. Teraz świat influencerski się zmienił – podpisuje się umowę i wszystko inne influencera nie interesuje, tak to sobie wyobrażam. U nas ten wysiłek po stronie autora kolekcji był ogromny. To była jego kolekcja od A do Z. Wsłuchiwaliśmy się także dość mocno w to, co mówią klienci i z sezonu na sezon wprowadzaliśmy poprawki.
Materiały z kampanii Lancerto & Mr. Vintage, jesień-zima 2020, Źródło: mrvintage.pl, fot. Łukasz Znojek
PRoto.pl: A jak Wasza współpraca zmieniała się na przestrzeni czasu? Zaczął Pan mówić o początkach, że w planach było coś mniejszego, a okazało się to projektem na dużą skalę.
M.G.: Współpraca była oparta przede wszystkim na zaufaniu. Podpisując pierwszą umowę, my tak naprawdę nie wiedzieliśmy, co nas będzie czekało, jaka będzie sprzedaż i czy rynek odpowie na nasze propozycje. W toku spotkań mocno sobie zaufaliśmy.
Z naszej strony to był to dość duży kredyt zaufania. Projekty oparte były głównie o włoskie tkaniny, dość kosztowne, których używa niewiele marek. Staraliśmy się też rozwijać portfolio. Jeśli klienci prosili o spodnie, to podejmowaliśmy działania, by taki produkt do oferty włączyć. Zawsze było to w porozumieniu z Michałem, który ostatecznie decydował, jakie będą kolory i wzory ubrań. Stworzyliśmy też poszetki z autorskimi wzorami przy współpracy z działem graficznym. Klient, który kupował produkt, miał poczucie, że nie ma takich egzemplarzy dużo na rynku i jest mała szansa, że kolega, sąsiad czy ktoś z pracy będzie miał to samo ubranie.
M.K.: Naszym bazowym produktem była marynarka. Kiedy zaczynaliśmy współpracę, widziałem w tym niszę na rynku. Mężczyźni coraz rzadziej nosili wtedy garnitury, a na polskim rynku brakowało charakterystycznych marynarek, które panowie nosiliby z przyjemnością, które byłyby lekkie.
Zostaliśmy prekursorami takiej ultralekkiej konstrukcji na polskim rynku. Marynarka stała się wygodna i udało nam się przełamać stereotyp tego, że jej noszenie jest niekomfortowe. To było jedno z podstawowych założeń naszej współpracy: stworzenie marynarki, którą mężczyźni będą chcieli z przyjemnością zakładać.
Zależało nam także na tym, żeby wzornictwo było charakterystyczne. W mojej ocenie brakowało ciekawych, odważnych wzorów na polskim rynku. Znakiem rozpoznawalnym od naszej pierwszej kolekcji stały się kraty. Dużym sukcesem jest to, że klienci, myśląc o wygodnych marynarkach, myślą Lancerto i Mr.Vintage. Dostawałem nawet wiadomości, że ktoś, idąc ulicą w Warszawie, rozpoznał nasze marynarki, choć marynarek na ulicach są setki. Nasze dało się zauważyć dzięki kolorystyce, wzornictwu i dopasowaniu do sylwetki.
PRoto.pl: Czy ma Pan poczucie, że to dzięki Panu marka Lancerto zyskała rozpoznawalność?
M.K.: Czuję, że jestem osobą, która pokazała inną twarz Lancerto. Jak wspomniałem, sam parę lat temu postrzegałem markę jako przewidywalną, skupioną na nudnych garniturach w trzech kolorach. W tej chwili jest zupełnie inna. W tym czasie zmieniło się podejście Lancerto, jak i zmienił się rynek. Myślę, że nasza współpraca pozwoliła pokazać markę grupie, która dotychczas kupowała produkty znacznie droższych firm (np. marynarki za 2500 zł). Kiedy pokazaliśmy tym klientom, że korzystamy z dokładnie tych samych tkanin, a często nawet lepszych, a sprzedajemy te marynarki za dużo niższą cenę (800-900 zł), to wiele osób z niszy skupionej wokół mody męskiej udało się przekonać. Mieli bowiem świadomość, że to, co robimy, jest dobrze zaprojektowane, jednak ma niepopularną metkę. Pokazaliśmy, że jest to polska marka, której jakości nie powstydziłoby się wiele zachodnich luksusowych firm.
Michał Kędziora w szwalni Lancerto
PRoto.pl: Pan od dawna na swoim blogu pisze o tym, jakie tkaniny wybierać czy jakie znaczenie mają sposób produkcji i jakość wykonania ubrań. Czy edukacja w tym zakresie była jednym z Waszych wspólnych celów?
M.K.: Od początku naszej współpracy kluczowe było to, by do naszej kolekcji trafiały tkaniny od topowych włoskich dostawców, z których niewiele polskich firm korzystało. Mieliśmy świadomość, że jest to coś, czym warto się chwalić. Dlatego czy to na moim blogu, czy w opisach produktów na stronie Lancerto bardzo przywiązywaliśmy wagę do tego, by o tych detalach wspominać. Kilka lat temu jako jedni z pierwszych zaczęliśmy edukować rynek, a później klienci już sami szczegółowo sprawdzali składy materiałów. Pewnie po części możemy przypisać sobie, że ich wyedukowaliśmy.
PRoto.pl: Jak Wasi odbiorcy przyjęli informację o końcu współpracy? Jak przygotowywaliście się komunikacyjnie, żeby im to przekazać?
M.K.: Na pewno to było zaskoczeniem. Ja też wcześniej tego nigdzie nie zapowiadałem. Wielu odbiorców – czytelników i klientów – myślało, że jest to współpraca na zawsze. I tak trwała ona długo, bo pięć lat. Często współprace to sezon czy dwa. Nasza to było 11 sezonów. Z komentarzy wynika, że wśród odbiorców jest jednak spory zawód, że to już koniec, ale pojawiają się także podziękowania za to, co wspólnie zrobiliśmy.
M.G.: Ja muszę powiedzieć, że najwięcej komentarzy mówi o tym, że szkoda, że tę współpracę kończymy. Jest też dużo zrozumienia, pojawiało się kilka głosów o wpływie pandemii na rynek mody męskiej i zmian w tym obszarze. My też widzimy to w sprzedaży naszego asortymentu – musieliśmy zrezygnować z głównych kolekcji na rzecz lżejszego asortymentu. Parę lat temu nie pomyślelibyśmy, że będziemy sprzedawać spodnie dresowe czy bluzy z kapturem, a teraz mamy takie rzeczy w ofercie i one całkiem dobrze się sprzedają. Myślę że klienci to zauważyli.
Część klientów dopytywała, co dalej. Na razie badamy rynek. Oferowanie produktu dla specyficznej, wyedukowanej grupy nie jest proste. Dostaliśmy w czasie współpracy kilka gorzkich komentarzy, do których staraliśmy się ustosunkować i z sezonu na sezon poprawiać to, co tego wymagało. Niektóre wymagania były jednak zbyt absurdalne, np. oczekiwanie ubrania szytego metodą tradycyjną w Neapolu w cenie garnituru szytego masowo. Natomiast większość klientów żałuje, że tej kolekcji już nie będzie.
M.K.: Myślę, że do wielu klientów dopiero teraz dociera, że tworzyliśmy produkt, którego oni już nie będą w stanie kupić na polskim rynku – tej jakości za tę cenę. W ostatnich miesiącach widać duże podwyżki u marek odzieżowych. Wynika to oczywiście ze wzrostu kosztów pracy, cen tkanin czy szeregu innych kosztów, które wpływają na cenę produktów. Głosy, które jeszcze parę lat temu się pojawiały, były takie, że 900 zł za marynarkę to sporo jak na polski rynek. Teraz pojawiają się z kolei głosy klientów, którzy zastanawiają się, gdzie oni kupią taki produkt. Z tego pewnie też wynika żal, że to już koniec współpracy.
PRoto.pl: Współpracowaliście przez wiele lat. Wspomnieliście wcześniej, że jest to nietypowe, w Polsce szczególnie. Jakie widzicie plusy i minusy takiej długoletniej współpracy – zarówno z perspektywy marki, jak i z perspektywy influencera?
M.G.: Zaczęliśmy wspólne działania, gdy jeszcze świat influencerów wyglądał trochę inaczej niż dzisiaj. Kiedy podejmowaliśmy próby współpracy jeszcze przed tą z Michałem, to odbywało się to znacznie mniej profesjonalnie. Niektórzy influencerzy byli zaskoczeni, że nie możemy podjąć z nimi współpracy, bo nie mają założonej firmy. Dzisiaj to już się nie zdarza, rynek mocno się sprofesjonalizował.
Obecnie współprace nie są niczym zaskakującym. Większość klientów chyba już nawet nie nadąża za tym, kto z kim współpracuje. W jednym sezonie influencer działa z jedną marką, a w kolejnym promuje już inną, często z tej samej branży. W dzisiejszych czasach słabym punktem jest właśnie brak lojalności.
Myślę, że we w tych kontraktach liczy się przede wszystkim wiarygodność – produkt dopasowany do influencera, przedstawiany w rzetelny sposób. Tak jak Michał pisał przez lata na swoim blogu, tak wyglądają nasze produkty.
Jeśli chodzi o jakieś minusy, to myślę, że było to zamknięcie się w grupie docelowej produktu, który trafia do wyspecjalizowanej grupy. Być może wyjście z inną ofertą do klienta masowego mogłoby skutkować kontynuacją tej współpracy, ale to musiałby poczuć też Michał, a jemu nie odpowiadają tematy bardziej casualowe.
M.K.: Ja widzę zdecydowanie więcej plusów niż minusów. Wiem, że od początku ta współpraca była postrzega jako bardzo autentyczna. Sam fakt, że trwała tak długo, był dla moich odbiorców potwierdzeniem tej autentyczności. Od początku stawialiśmy też na jakość, najlepszy stosunek ceny do jakości, charakterystyczne wzornictwo. Wszystko było związane z tym, co ja przez wiele lat promowałem na blogu. Dlatego ta współpraca była odbierana tak dobrze i nie przez przypadek tyle trwała.
Z drugiej strony mam poczucie, ze moi czytelnicy nie mieli przesytu marką Lancerto. Nie prezentowałem jej w każdym wpisie. Ten produkt był wyczekiwany, a współpraca obserwowana, bo była bardzo naturalna. Wiele momentów wychodziło spontanicznie, naturalnie. Mimo że w naszej umowie jakiejś rzeczy nie było, byliśmy w stanie w kilka minut dany temat dogadać.
Minusem faktycznie było zamknięcie się na tę bardzo niszową grupę docelową. Z drugiej strony jednak trudno byłoby wyjść poza nią, jeśli chcielibyśmy zachować wysoką jakość, bo za nią idzie dość wysoka cena. To zawsze jest bariera, w Polsce presja niskiej ceny jest naprawdę wysoka, szczególnie w branży odzieżowej. Trudno na naszym rynku zrobić produkt masowy, który nie jest tani. My stworzyliśmy swoją niszę. Wyjście na większy rynek oznaczałoby kompromisy.
Materiały z ostatniej kampanii Lancerto & Mr. Vintage, wiosna-lato 2022
PRoto.pl: Jak w praktyce wyglądała Wasza współpraca? W jaki sposób udało Wam się wypracować taką relację?
M.G.: Myślę, że to nie jest łatwe, żeby takie złapać takie porozumienie między marką a influencerem. Lancerto ma też na koncie jednorazowe współprace influencerskie – nie tak duże jak z Michałem, raczej polegające na lokowaniu produktów czy wspólnych wpisach blogerskich.
W przypadku długofalowej współpracy opiera się ona na wzajemnym zaufaniu, ale też złapaniu wspólnego feelingu. To działanie intuicyjne, na zasadzie: „idę na event, to wybieram garnitur Lancerto”, a nie „opublikowałem już trzy wpisy w tym miesiącu i czwarty będzie ponad umowę”. My na pewnym etapie współpracy nie mieliśmy rozpisanych konkretnych świadczeń. Na początku faktycznie spisywaliśmy wszystko, co do jednego wpisu. Potem pojawił się pomysł, by Michał w wybranych salonach zorganizował spotkania z fanami, podczas których doradzał czy opowiadał o swojej kolekcji. To było poświęcenie czasu z jego strony, a mimo wszystko, pro publico bono, zdecydował się na to. Na pewnym etapie podjęliśmy też decyzję, że zaoferujmy szycie na miarę w bardzo atrakcyjnej cenie. Można było uszyć marynarkę z kolekcji Michała – o takim kształcie, tkaninie, ale na miarę, ponieważ czytelnicy bloga i klienci stwierdzili, że brakuje większych czy mniejszych rozmiarów.
Z każdej strony były jakieś kompromisy. Nie rozliczaliśmy się co do złotówki i co do każdego zapisu w umowie. Było w tym bardzo dużo zaufania i myślę, że ten model sprawdza się lepiej niż skrupulatne sprawdzanie każdego posta, bo dodaje autentyczności.
M.K.: Ja też mam takie poczucie, że choć na początku była spisana umowa, to kolejne cztery lata były działaniem w pełni wzajemnego zaufania. Miałem świadomość, że Lancerto da mi to, czego chcę, np. nietypowe tkaniny, których standardowo marka nie miała w ofercie. Z drugiej strony wiedziałem, że firma nie rozlicza mnie z liczby pokazanych produktów i opublikowanych zdjęć. Cele finansowe absolutnie nie przyświecały nam na każdym spotkaniu. Bardziej ufaliśmy sobie, że to, co robimy, ma sens. Dlatego ta współpraca była tak pozytywnie oceniania przez rynek – nie tylko przez klientów, ale też przez naszych konkurentów, którzy trochę nam zazdrościli tego, że tworzymy kampanie kreatywne, inne i nie boimy się pokazywać tematu w odważniejszy sposób. Miałem świadomość, że rynek nam trochę tego zazdrości, ale i docenia, co zawsze jest miłe, gdy takie głosy docierają nie tylko od klientów, lecz także od konkurentów.
Materiały z ostatniej kampanii Lancerto & Mr. Vintage, wiosna-lato 2022
PRoto.pl: Jakie wpadki zdarzyły Wam się w tym czasie? W jakich kwestiach się spieraliście?
M.G.: Pamiętam, że parę lat temu wypuściliśmy kolekcję lnianych koszul, w których był niewielki dodatek syntetycznego materiału, co miało zapewniać lepszą wytrzymałość. To, że sztuczność pojawiła się w naszym produkcie, nie zostało najlepiej odebrane. Wielu klientów było zaskoczonych, że Michał na blogu promuje naturalne tkaniny, a w kolekcji znalazło się coś sztucznego. Pojawił się delikatny rozdźwięk.
Wielu klientów wypominało nam też to, że nie mamy tych produktów w szerszej rozmiarówce. Nie mogliśmy tego zaoferować z racji bardzo limitowanej kolekcji. Ten zgrzyt jednak się pojawiał.
Zdarzało nam się też przekładać premiery kolekcji na kolejne dni czy tygodnie, bo trudno było zapanować nad kwestiami logistyki, zwłaszcza w pandemicznym czasie, kiedy dostawy tkanin nie przyjeżdżały w terminie. Zdarzało nam się przekładać o miesiąc czy nawet dwa miesiące premierę pewnych produktów, co mogło być dla klienta rozczarowujące. Staraliśmy się jednak zaoferować pewne bonusy w ramach rekompensaty.
M.K.: Mnie przypomina się jedna sytuacja związana z tkaninami. Nasze produkty od początku były komunikowane jako wykonane z naturalnych surowców. Zdarzyła się jednak krótka seria kamizelek, przy której nie sprawdziłem składu surowcowego tkaniny, i okazało się, że było w niej ok. 20 proc. poliestru i 80 proc. wełny. To błyskawicznie zostało wyłapane przez klientów. Kamizelka weszła do sprzedaży, była trochę tańsza, ale czuliśmy, że zmierzymy się z negatywnymi komentarzami. Faktycznie one się pojawiły, ale ostatecznie kamizelka okazała się bestsellerem i błyskawicznie się wyprzedała. To pokazuje, że coś, co dla nas i naszych fanów, było priorytetem, dla przeciętnego konsumenta nie miało znaczenia i że czasem nie warto tak mocno zamykać się w swoich przekonaniach. Choć ja, gdybym przeczytał dokładnie skład, to pewnie nie dołączyłbym jej do kolekcji.
PRoto.pl: Jak widzi Pan swoje przyszłe współprace z innymi markami? Związanie się na tak długo z jedną firmą sprawia, że będzie Pan z nią jeszcze kojarzony. Jak to wpłynie na kolejne kontrakty?
M.K.: To na pewno jest jakiś minus, ale z drugiej strony zdaję sobie sprawę, że to było bardzo autentyczne i absolutnie nie mam problemu z tym, że pewnie inne firmy przez jakiś czas nie będą chętne do współpracy. Mam też świadomość, że przez te pięć lat kilka ciekawych umów przepadło, ale nie myślę o tym.
Natomiast co do przyszłości… Do końca tego roku współpracujemy z Lancerto przy ostatniej kolekcji. Nasze wcześniejsze projekty do końca roku też będą jeszcze w sprzedaży. W tym roku nie myślę o czymś nowym, a co przyniesie przyszłość – zobaczymy. Ta współpraca była na pewno ciekawym doświadczeniem. Wyjściem z pozycji osoby, która recenzowała produkty czy krytykowała rodzimy rynek, i przejściem do roli osoby, która te rzeczy projektuje. To było wartościowe doświadczenie, więc nie wykluczam, że coś takiego w przyszłym roku może się pojawić. Dla mnie też naturalnym jest, że produkty Lancerto nadal będą się u mnie pojawiać, bo je lubię, noszę na co dzień, a czytelnicy to wiedzą.
Rozmawiała Małgorzata Baran, redaktor naczelna PRoto.pl
____________________
Michał Grochala, Brand Manager marki Lancerto
Michał Grochala, od 2014 roku Brand Manager polskiej marki odzieżowej Lancerto
Michał Kędziora, autor bloga Mr.Vintage poświęconego modzie męskiej