Niedawno w kinach mogliśmy oglądać najnowszą cześć przygód Jamesa Bonda, zatytułowaną Spectre. Najnowsza odsłona losów agenta 007 jest nie tylko najdłuższą ze wszystkich produkcji, ale także najbardziej nasyconą lokowaniem produktu. Nic zresztą dziwnego – kosztująca ponad 300 milionów dolarów historia musi na siebie jakoś zarobić.
Biznes filmowy – jak sama nazwa wskazuje – jest interesem, który trzeba utrzymać i podsycać pieniędzmi jak wygasające ognisko na wakacjach. Żeby widzowie głodni akcji i najlepszych efektów specjalnych mogli się nimi rozkoszować w kinie, twórcy muszą mieć budżet aby odpalić „największe” możliwe fajerwerki. Każdy oddzielny film jest tak naprawdę jak nowo otwierane przedsiębiorstwo, którego audyt (i to w dodatku bezlitosny) wykonają widzowie. Nie ma w tym więc niczego niezwykłego, że każdy obraz musi na siebie zarobić i żeby „dowieźć” kinomanom najlepsze emocje, musi mieć zapas pieniędzy, aby zapłacić specjalistom od efektów, kaskaderom, operatorom, całej ekipie i gwiazdom pierwszego sortu. Nowy film Sama Mendesa pt. Spectre nie jest w tej kwestii wyjątkiem, bo James Bond to już nie tylko nazwisko, ale cała marka kojarząca się widzom z nietuzinkowym stylem. 007 stał się kochanym przez wszystkich lovebrandem.
Ian Fleming jako autor powieści o brytyjskim agencie, jako pierwszy zaaplikował na stronach swojej książki kilka marek. Od Martini, przez Astona Martina, na mydle marki Guerlain’s Sapoceti kończąc. James Bond jest „dziedzictwem narodowym Wielkiej Brytanii”, więc nie może ani byle jak się ubierać, ani byle czym jeździć. W swoje dostojne gardło wlewa tylko najlepszej jakości alkohole i drinki wymyślone na potrzeby popkultury. W Spectre lokowanie produktu jest wykonane na praktycznie masową skalę. Niektórych widzów kłuje ono w oczy, inni zaś rozumieją potrzebę twórców na realizację swojego dzieła. Zacznijmy więc od gadżetów.
Bond z Danielem Craigiem należy do studia Sony, więc w rękach agenta zawsze zobaczymy Xperię, czy jak to było w przypadku poprzednich części nieistniejący już telefon Sony Ericsson. Sony jako jeden z najbardziej rozpoznawalnych lovebrandów musiało połączyć się Bondem – już od początku jego nowego wizerunku zaproponowanego przez Craiga. Jako właściciel marki – korporacja cyfrowa wrzuciła do filmu także swój aparat, a całą produkcję nakręcano reklamami telewizyjnymi i internetowymi – telefon zaprojektowany specjalnie dla agenta 007. Smartfon musi jednak pasować do całokształtu, a najlepiej skrojonego na miarę garnituru. Bond strzela, morduje, kocha się, pije i zamawia drinki zawsze w „garniaku”. Swoich projektów do Spectre użyczył nie kto inny, jak sam Tom Ford. Amerykański projektant wyposażył także innych bohaterów w okulary przeciwsłoneczne swojej marki. Nic dziwnego, że chciał dołączyć do „szpiegowskiej rodziny”, bo sam od czasu do czasu zasiada na krześle reżyserskim. To jednak nie jedyny brand odzieżowy pojawiający się w najnowszym filmie o 007. Pomocnik Bonda grany przez Bena Whishawa używa sweterków Missoni, a Daniel Craig pokazuje się także w bluzach i polówkach firmy N. Peal. Do garnituru trzeba dopasować kilka akcesoriów, którymi w przypadku Jamesa najczęściej są zegarki. W Casino Royale scenarzysta poświęcił tej kwestii nawet jeden z dialogów, pomiędzy Bondem, a Vesper. W tej części agentowi również towarzyszy na nadgarstku Omega. Trzy ostatnie marki to prawdziwi mocni gracze w rodzinie globalnych lovebrandów. Kochane przez konsumentów za styl, wykonanie, jakość – nietuzinkowe podejście do klienta. Podobnie można opisywać filmowe uniwersum Agenta Jej Królewskiej Mości.
Nie powinno się prowadzić po alkoholu, więc do samochodów 007 przejdziemy za chwilę, a teraz to, czym odurza się agent brytyjskiego wywiadu. Sam autor namaścił Martini drinkiem, z którego słynęła jego postać. Jednak w dobie konsumpcjonizmu James nauczył się pić piwo, whisky, wino i koniaki. W Spectre będzie można zobaczyć Heinekena, wódkę Belvedere, whisky The Macallan i szampana Bollinger. Choć dwa ostatnie to raczej trunki traktowane jako luksusowe, pierwszy i drugi zdecydowanie stoją w rzędzie z całą plejadą alkoholowych lovebrandów. Zielona butelka holenderskiego piwa jest ubóstwiana w pubach na całym świecie. Jak wcześniej wspominaliśmy, Agent Jej Królewskiej Mości jest właścicielem pokaźnej floty samochodów. Oczywisty wybór to Aston Martin, ale kiedy się ściga, bohaterowie nie mogą przecież jechać w tych samych wozach. Dlatego w ostatniej premierze pojawił się również Jaguar C-X75, Rolls-Royce, Land Rover a nawet Fiat 500 – każdy chce mieć swój udział. Bond zaryzykował nawet promowaniem firmy produkującej broń. Akcent amerykańskiej marki Sig Sauer został mocno pokazany w scenie szkolenia atrakcyjnej Madeleine. Jak manufaktura broni palnej znalazła się wśród tylu lovebrandów pozostaje tajemnicą biznesową, ale potwierdza tylko fakt, że wokół kochanego Bonda – każdy chce znaleźć swoje chociażby najmniejsze miejsce.
James Bond jest obecnie jedną z najbardziej rozpoznawalnych i kochanych przez widzów marek filmowych na świecie. Jest dokładnie prześwietlany przez fanów, krytyków i agencje PRowe. Obok komiksowych superbohaterów i Sherlocka Holmesa jest chyba najlepszym miejscem na reklamę. Każdy film z udziałem Daniela Craiga to również obiecywane i promowane długo przed premierą niesamowite emocje i wrażenia filmowe, a co za tym idzie – ogromne koszty produkcji. Trzeba je pokryć, żeby film mógł się sprzedać – prosty rachunek. Sam Daniel Craig utożsamiany obecnie z najciekawszą wersją postaci Iana Fleminga bardzo dużo zarabia na swoich „bondowskich” kontraktach reklamowych. Czy taki proceder powinien zniknąć ze świata filmowego? Przed pochopnymi wnioskami lepiej się dobrze zastanowić, bo na koniec dnia to właśnie my jesteśmy odbiorcą najnowszego blockbustera i nikt z nas nie chce w nim widzieć eksplozji rodem z piwnicy grupy zafascynowanych kinem nastolatków. Możemy się przecież w każdej chwili „odkochać”.
Jakub Lipczik, Konsultant w LoveBrands Relations