Wyścig w zbliżających się wyborach prezydenckich w Stanach Zjednoczonych, planowanych na 2016 rok, już się rozpoczął. Kandydaci oceniani są także ze względu na ich aktywność w sieci. Nie chodzi tylko o liczbę followerów, ale także o społeczne zaangażowanie – czytamy w Adweek.
Źródło podaje, że Donald Trump ma 8 milionów followesów. Hilary Clinton śledzi natomiast 5,7 miliona użytkowników sieci. Każdy z kandydatów ma swój sposób na przyciągnięcie uwagi internatów. Wspomniana Hilary Clinton publikuje na swoim profilu prywatne zdjęcia, Ben Garson zaś regularnie odpowiada na komentarze – pisze Adweek.
Najbliższe wybory wydają się wyjątkowe m.in. dlatego, że wśród kandydatów nie ma obecnego prezydenta – Baracka Obamy – podaje źródło. Chętni na to stanowisko, by dotrzeć do wyborców, korzystają zarówno z Twittera, Facebooka, jak i Instagrama.
Jak czytamy: „wczesna kampania w mediach społecznościowych nigdy nie była tak intensywna”. Polubienie profilu danego kandydata nie jest równoznaczne z poparciem jego kandydatury. Można bowiem śledzić posty, by mieć dostęp do tego, co dzieje się na scenie politycznej. Jak zaznacza Lieberman – chodzi o rozrywkę. Podaje jednak przykład Bena Carsona, który w sondażach i mediach społecznościowych wypada coraz lepiej i podkreśla, że wpływ na to mogą mieć właśnie internetowi followersi.
W dalszej części, Danzig stwierdza natomiast, że dla Demokratów, m.in. dla Berniego Sandersa ważniejsze jest to, by starać się zaangażować więcej ludzi w drodze głosowania, wolontariatu czy wymiany informacji. To właśnie ma wprowadzać innowacje do mediów społecznościowych – czytamy. (ak)