„»Amerykańskie użądlenie« zabija europejską politykę. Amerykańskich doradców spotykam w kampaniach od Francji poprzez Hiszpanię, Estonię, Rumunię po Polskę i wszędzie słyszę ich porady nijak nieprzystające do europejskiej specyfiki” – pisze Eryk Mistewicz w Uważam Rze.
Przekaz, nie reklama, idea, nie pieniądz, słowo, a nie technika, narracje zamiast mediów – oto lista priorytetów wyborczych według Eryka Mistewicza. Podczas gdy kampania w amerykańskim stylu skupia się na „zdobywaniu dolarów przeliczanych na polityczne popracie” za pomocą spotów i billboardów, Europa broni się przed takim modelem polityki – przed „betonowaniem sceny dla partii, które już na niej funkcjonują, a wyborców kupują w pakietach reklamowych w domach mediowych” – czytamy w tygodniku. Mistewicz podkreśla, że porady amerykańskich konsultantów politycznych nie są adekwatne do mentalności Europejczyków i europejskich zasad finansowania kampanii. Najlepszym przykładem kraju, który wyrwał się według autora tekstu z „reklamowego wyścigu zbrojeń”, jest Francja. Wprowadzono w niej m.in. niewielkie plakaty zamiast billboardów – tej samej wielkości i po tyle samo dla każdej z partii, równy czas antenowy dla wszystkich komitetów w audycjach telewizyjnych i radiowych oraz zakaz spotów i nękania wyborców przez telemarketerów. W efekcie do urn poszło 86 proc. Francuzów, co Mistewicz nazywa „mistrzostwem świata demokracji”. „Zapewniam: profesjonalna kampania wykorzystująca efektywne strategie, budująca frekwencję, wciągająca ludzi w swój wir, jest w stanie obejść się bez płatnych spotów, bez kosztownych billboardów” – podkreśla autor.