W Rosji czy Chinach produkowanie fake newsów to niezwykle dochodowy biznes – pisze Jakub Wątor z serwisu wyborcza.pl.
Autor przytacza historię 18-letniego mężczyzny o pseudonimie Borys pochodzącego z Macedonii, który od sierpnia do listopada 2016 roku zarobił na tworzeniu fałszywych wiadomości 18 tysięcy dolarów. Przy czym, jak zaznacza źródło, średnia miesięczna pensja w tym kraju wynosi 371 dolarów. Borys w rozmowie z magazynem „Wired” powiedział, że odkrył, iż najlepiej klikają się fake newsy dotyczące wyborów prezydenckich w USA. Dlatego też, chociaż nie miał żadnego zlecenia od osób z otoczenia Donalda Trumpa, tworzył wprowadzające w błąd informacje właśnie na ten temat – czytamy. Miasteczko Wełes, z którego pochodzi Borys, stało się popularne, kiedy okazało się, że w czasie kampanii prezydenckiej w USA dziennikarze odkryli, że zarejestrowano tam ponad 100 stron internetowych, które publikują fake newsy. Wszystkie miały albo wydźwięk korzystny dla Donalda Trumpa albo niekorzystny dla Hillary Clinton – czytamy dalej.
Jak pisze Jakub Wątor, na fake newsach zarabia się jednak nie tylko w Mecodonii. Autor przywołuje raport firmy Trend Micro specjalizującej się w cyberbezpieczeństwie, z którego wynika, że na tworzeniu i promowaniu nieprawdziwych wiadomości można zarobić również w Rosji, Chinach czy na Bliskim Wschodzie.
Czytaj też: Kto w czasach postprawdy powinien mieć oko na marki?
„Za napisanie jednego fake newsa trzeba zapłacić od kilkunastu do kilkudziesięciu dolarów. Jednak prawdziwe pieniądze spływają do tych, którzy tego fake newsa mają potem wypromować” – pisze Jakub Wątor. Autor wyjaśnia, że istnieją do tego specjalne narzędzia, takie jak programy komputerowe czy tzw. farmy botów, ale promocją nieprawdziwych informacji zajmują nie tylko maszyny czy programy, lecz także ludzie.
W Rosji istnieje np. serwis Vtope, który zrzesza dwa miliony osób i jest zintegrowany z takimi platformami społecznościowymi, jak Facebook, Instagram czy Twitter. Użytkownicy w zamian za to, że wykonują zadania zlecone przez administratorów (np. polubienie konkretnej strony) dostają punkty, które później mogą kupić coś w sieci czy wymienić na pieniądze. Jakub Wątor wyjaśnia, że w branży cyberbezpieczeństwa osoby, które zajmują się takimi działaniami, nazywa się cyberwyrobnikami.
Inny rosyjski serwis o nazwie SMO zarabia z kolei na świadczeniu takich usług jak np. kupowanie fanów na Facebooku. Za tysiąc użytkowników trzeba zapłacić 11 dolarów. Natomiast wypromowanie przez boty filmu na YouTubie, który na dwie minuty pojawi się na stronie głównej serwisu, to już koszt 621 dolarów – czytamy.
Usługi dotyczące produkcji fake newsów są dostępne także w Chinach. Serwis Xiezuobang ma w swojej ofercie zarówno przygotowanie strony z nieprawdziwymi informacjami, jak i jej promocję – pisze autor. Koszt takiej usługi połączonej z umiejscowieniem strony na wysokiej pozycji w wyszukiwarce Baidu, która jest chińskim odpowiednikiem Google’a, jest uzależniony od zakresu tematycznego – czytamy.
„Jeśli fałszywa strona ma dotyczyć spraw ogólnokrajowych, kosztuje to 116 dolarów, jednego regionu – 72 dolary. Strona z fake newsami z dziedziny IT lub mody i rozrywki – 174 dolary” – pisze Jakub Wątor.
W branży fake newsów działają już całe grupy przestępcze, jak np. chińska Yage Times. Jej członkowie, zanim zostali zatrzymani, zajmowali się m.in. hakowaniem witryn internetowych, szantażowaniem czy przekupstwem administratorów stron. W ciągu roku firma zarobiła na tego typu działaniach niemal 7,5 miliona dolarów – podaje źródło.
Regionem, który jest na trzecim miejscu pod względem liczby tworzonych fake newsów czy osób zajmujących się sztucznym pozyskiwaniem lajków, jest Bliski Wschód – czytamy. Ale jak zauważa autor, nieprawdziwe informacje powstają także w innych miejscach na świecie. W Meksyku narkotykowi bossowie korzystają z internetowych botów, aby grozić śmiercią dziennikarzom, którzy opisują ich działania – czytamy dalej.
„Gdy doszło do zamachu bombowego w trakcie koncertu Ariany Grande w Manchesterze, narkobossowie wypuścili do sieci kolaż zdjęć prawdziwych ofiar zamachu, do którego dokleili zdjęcie osoby zupełnie z nim niezwiązanej. Była to znana meksykańska dziennikarka Andrea Noel. Kolaż rozszedł się po sieci bardzo szybko, a dziennikarka odczytała to jako kolejny sygnał: »Odpuść sobie pisanie o nas, bo zginiesz«” – przytacza jedną z historii Jakub Wątor.
Manipulowanie informacjami jest obecne także na polskich stronach internetowych – czytamy. Robert Gorwa z Uniwersytetu w Oksfordzie postanowił zbadać to zjawisko. Naukowiec przez trzy tygodnie marca i kwietnia 2017 roku przeanalizował tysiące wypowiedzi związanych z takimi zagadnieniami, jak Rosja, wolne media czy katastrofa smoleńska. Okazało się, że wśród kont, które komentowały te kwestie, 500 profili było fałszywych. Łącznie opublikowały one 10 tys. wpisów – wyjaśnia autor.
„263 konta były związane z prawicą, 113 z lewicą, a 45 było neutralnych – a więc trollowały »na prawo i lewo«. Pozostałe pochodziły m.in. z kont prorosyjskich” – pisze Jakub Wątor. (pk)
Czytaj też: Raport „Fake news z perspektywy polskich dziennikarzy”