Jak pisze na blogu Newsweeka Daniel Stone, BP w trakcie kryzysu wywołanego wyciekiem ropy w Zatoce Meksykańskiej zamiast działać globalnie, postawiło na działania lokalne. Jak zaznacza Stone, brak działań wobec kryzysu szybko osłabiłoby wizerunek firmy, tak samo jak agresywna kampania mająca na celu zbagatelizowanie katastrofy w Zatoce Meksykańskiej. BP postanowiło natomiast wykorzystać coś w rodzaju alternatywnego zarządzania kryzysowego, namawiając swoich współpracowników do aktywnego działania w społecznościach lokalnych. Jednocześnie, aby utrzymać wizerunek BP, centrala odradziła swoim oddziałom organizowania niezależnych akcji reklamowych.
Jednocześnie koncern starał się, bezskutecznie, o ograniczenie wpływu katastrofy na opinię publiczną. Firma ta zorganizowała kampanię przekonującą Amerykanów, że plaże na południowym wybrzeżu USA są czyste i nie muszą oni odwoływać swoich wakacji. Dodatkowo BP próbowało negocjować z mieszkańcami wybrzeża Zatoki Meksykańskiej umowy, dotyczące maksymalnej wysokości odszkodowań, o jakie będą się oni w przyszłości ubiegać. BP skrytykowano także za zaniżenie danych dotyczących wycieku. Co, jak pisze autor, nie jest akurat dziwne, bo zgodnie z ustawą dotyczącą czystości wód za każdą wylaną do morza baryłkę ropy przewidziano karę finansową, wynoszącą do tysiąca dolarów (w przypadku BP kwota ta mogłaby wynieść 70 milionów dolarów za dzień). (ks)