Partia musi mieć swoich intelektualistów. Dobrze też, gdy wspierają ją osoby popularne. Gdy celebryta pojawia się na listach wyborczych, wtedy jednak zaczyna się problem – czytamy w Rzeczpospolitej.
Jak zauważa Rafał Chwedoruk, politolog z UW, kandydat, którego wspierają ludzie ze świata kultury czy show businessu ma większe szanse na zwycięstwo. „Barack Obama był wspierany przez rapera Jaya Z i innych muzyków tego nurtu. To mogło wpłynąć na rekordowe poparcie dla kandydata demokratów wśród czarnej ludności. W Niemczech znani piłkarze czy trenerzy klubów Bundesligi oficjalnie wspierają wszystkie główne partie polityczne” – wylicza Chwedoruk w rozmowie z Rzeczpospolitą. Ale problematyczna jest obecność celebrytów na listach wyborczych. W wielu wypadkach takie osoby – zdaniem politologa – nie przechodzą normalnej drogi rekrutacji wewnątrz partii politycznych. „Ze względu na swoją popularność są automatycznie wciągane na listy wyborcze w nadziei na przełożenie tej popularności na po parcie polityczne. I to jest dyskusyjne” – dodaje. Chwedoruk przypomina także, że większość osób ze świata kultury i sportu nie sprawdziła się w polityce. Wyjątkiem był dobry rezultat Jana Tomaszewskiego na liście PiS-u w 2011 roku.
„Znani ludzie mogą być uzupełnieniem wielkiej polityki, ale sytuacje, w których osoby spoza niej mogą wkraczać na salony ot tak, chyba należą do przeszłości” – podsumowuje politolog. (mw)