Dziś, kiedy pojęcie „chwytu marketingowego” dla wielu jest tożsame z kłamstwem, wady to największa zaleta. W konsumentach rośnie potrzeba autentyczności – czytamy w magazynie Marketing w Praktyce.
Zuzanna Jesionowska i Anna Wilk przekonują w swoim tekście, że konsumenci oczekują, od swoich ulubionych marek, że odkryją swoją prawdziwą twarz. I rzeczywiście, coraz więcej firm nie boi się pokazać, że ma wady. „Marka autentyczna przestaje być tworem odległym, który bez dyskusji prezentuje produkt, wmawiając konsumentom, że jest produktem idealnym” – piszą autorki. Według nich odbiorcy wychodzą z założenia, że marka, która jest nieszczera, nie może być ich marką, bo i oni mogą być o to posądzeni. Zjawisko to jest szczególnie widoczne wśród przedstawicieli pokolenia Y, które ma silną potrzebę kontroli, kwestionowania i współtworzenia otaczającej ich rzeczywistości.
Poza tym – zauważają Jesionowska i Wilk – nasza wiedza na temat marketingu jest na coraz wyższym poziomie, w związku z czym jesteśmy świadomi stosowanych zabiegów marketingowych. „Pojęcie »chwytu marketingowego« weszło nawet do języka potocznego jako synonim kłamstwa, próby nabicia nas w butelkę. W świecie, gdzie konsument czuje się manipulowany, a reklama nie wzbudza jego zaufania, zaczął poszukiwać rzeczy autentycznych i wiarygodnych. Odpowiednia wiedza i narzędzia, w tym przede wszystkim internet, pozwalają mu często w kilka chwil ocenić, czy dana marka faktycznie jest wierna zasadom, jakie propaguje” – czytamy w magazynie.
Ale firmy szybko się uczą i potrafią bezbłędnie reagować. Przykład? Kilka miesięcy temu pewna kobieta z Kanady postawiła w internecie pytanie skierowane do McDonald’s: „Czemu wasze produkty wyglądają dużo lepiej w reklamach niż w rzeczywistości?”. Jaka była odpowiedź koncernu? Publiczna i wyczerpująca – podkreślają dziennikarki i przypominają, że powstał nawet film, z którego dowiadujemy się, że nad jedną kanapką pracuje kilku specjalistów. Kluczowe w przekazie było jednak to, że wprawdzie wygląd kanapek w miejscu sprzedaży jest gorszy, ale składniki są identyczne i tej samej jakości, co przecież jest dla konsumenta najważniejsze. Co ciekawe, wiele firm decyduje się nawet na kampanie typu „User Generated Content”, bo są one postrzegane jako coś niekontrolowanego. Ryzyko da się zminimalizować. „Taki kontent przed udostępnieniem pod oficjalnym szyldem marki można przecież zmoderować i odsiać, nie ujmując mu w żadnym razie autentyczności” – zwracają uwagę autorki materiału. I dodają: „Dziś »mieć kontrolę« to starać się być autentycznym i uczestniczyć w dialogu, żeby przypadkiem nie być z niego wykluczonym”. (es)