6:00
Dzień rozpoczynam o 6:00 lub 6:30. Jeszcze nie otwierając oczu szukam telefonu. W zasadzie jest ważniejszy niż mój laptop, który ostatnio traktuję jak zło konieczne. Wyposażony w telefon i kabelek staczam się na dół, myśląc tylko o ekspresie do kawy. Wtyczka jest koło magicznej mocy – czyli czarnej cieczy – więc czekając, aż urządzenie się nagrzeje, sprawdzam wiadomości. Na pierwszy ogień idą maile od mojego CEO, który ma w zwyczaju wracać ze wszystkimi sprawami po 23:00.
Zależnie od tego, czy świat się kończy, czy nie – płynnie przechodzę do codziennych newsletterów branżowych, ploteczek i – od czasu do czasu – wysoce irytujących wiadomości, kto z moich konkurentów wygrał właśnie przetarg, który był moim oczkiem w głowie.
Poranna kawa i papieros sprawiają, że jestem gotowy na poszukiwania pilota i w domu, oprócz szalejących kotów i już odpowiadającej na swoje maile narzeczonej, z którą nie należy komunikować się werbalnie do 8:30, rozlega się euforyczna dyskusja prowadzących z TVN24.
Prysznic, sprawdzenie kalendarza i powodu, dla którego nie mogę wystąpić dzisiaj w bluzie, szybki dobór garderoby i ulubiona część dnia – czyli wybór Saaba na dzisiejszy dojazd do pracy. Jeżeli zakładam żółty sweter, zawsze informuję o tym mojego przełożonego. Jeżeli tego nie zrobię, mogę być pewien, że dzisiaj się z nim nie spotkam – bo dokładnie ta część garderoby sprawia, że nie możemy być widywani razem – po prostu WHAM!
8:15
Wychodzę z domu o 8:15, ale dosyć często wracamy, aby: sprawdzić czy żelazko jest wyłączone, zabrać laptopa, telefon, portfel, okulary, Kindla mojej córki, jej skrzypce, zamknąć dom itp…
Dojazd do pracy to 45 minut, kiedy o moją uwagę walczą: monitoring mediów, pozostałe maile i Radio Rock oraz, co drugi tydzień, moja ukochana dziewięciolatka, która rozkosznie wydłuża nam przejazd do pracy.
Jeżeli jest po 8:30, do dialogu będącego wcześniej monologiem myśli, dziarsko wkracza moja urocza i gotowa do nadchodzącego dnia druga połowa. Zderzamy ze sobą to, co przeczytaliśmy od rana, kilka zdań na temat ukochanej branży i wymieniamy się planami na dalszą część dnia.
W pracy staram się być przed dziewiątą, co zwykle udaje mi się nawet trzy razy w tygodniu. Czasami początek dnia jest niezwykle spokojny, a czasami zrzucają napalm. Mój harmonogram dnia jest zawsze „elastyczny”, można go również nazwać zagadką. Najlepiej funkcjonuję od 6:00 do 12:00 i od 16:30 do 18:30 – wtedy staram się zajmować największymi wyzwaniami.
10:00
Druga kawa już w biurze. Do 10:00 staram się dyskretnie przemykać przez biuro z marsową miną, aby w ciągu 45 minut stworzyć nową listę todo i zweryfikować niewykonane czynności z dnia poprzedniego – oczywiście tylko wtedy, gdy napalm jest wciąż w pojemniku.
O 10:00 wybieram się na drugi koniec biura przywitać zespół, tak, aby nikt nie stresował się ewentualnym spóźnieniem – łącznie ze mną.
Przez godzinę maszeruję w tę i z powrotem, uprawiając walking&talking, sprawdzając status poszczególnych projektów i przede wszystkim stale apdejtując w głowie tabelkę Profit&Loss.
12:00
Ponieważ pełnię również funkcję dyrektora kreatywnego, mniej więcej od godziny 12:00 odbywam spotkania w różnych konfiguracjach, komentując i przygotowując rzeczy związane z new business.
Jeżeli nie ma żadnych spotkań z klientami, z uporem maniaka sprawdzam check listę. Przeważnie także składam wizytę w gabinecie CFO, aby zdać relację z sytuacji ogólnej oraz delikatnie ostrzec, z jakimi problemami będziemy sobie radzić w ostatnich dniach miesiąca.
14:00
W okolicach 14:00 potrzebuję małej przerwy, aby ochłonąć i zebrać myśli. Przeważnie schodzę na parking, żeby przykręcić lub odkręcić coś przy jednym z moich Saabów. Na początku ochronę budynku doprowadzało to do obłędu – już się przyzwyczaili – oznacza to, że nikt nie wzywa policji. Jeżeli przed godziną 14:00 nie spotyka mnie żadne zdarzenie mające charakter stresogennego – klasycznie ucinam sobie 45-minutową drzemkę, inaczej muszę sprawdzić, czy wszystkie śrubki są na miejscu.
Zanim, po 15 latach pracy zawodowej, udało mi się wywalczyć własną (wciąż trochę za krótką) kanapę, spałem w różnych miejscach. Schowkach, salach konferencyjnych, przy recepcjach. Drzemka to rzecz, której nauczył mnie mój ojciec – jeżeli nie dojdzie do skutku – mam problemy z koncentracją i efektywnością w drugiej części dnia. Na początku reakcje współpracowników były fatalne – ale konsekwencja tłumi nawet największy niesmak.
14:30
Około 14:30-15:00 pora na zwyczajową wizytę w gabinecie CEO i 10-minutową rozmowę. Czasami o życiu, czasami o problemach bieżących, czasem o strategii na kolejne miesiące. Wszystko zależy od sytuacji bieżącej i od obciążenia. Staramy się utrzymywać ten rytuał krótkich spotkań, bo sprawia, że obydwie strony nigdy nie muszą uciekać się do użycia zwrotu „a nie mówiłem?”.
16:00
W okolicach 16:00 mierzę się z przypływem sił witalnych, co pozwala na przygotowanie kolejnego stosu korespondencji, głównie regionalnej – o tej porze chwilowo cały świat normalnie funkcjonuje, strefy czasowe nie mają znaczenia – więc odpowiedzi przychodzą na bieżąco.
17:30
Po 17:30 czas na zadania pro-bono, konkursy, współpracę z NGO’s i nadrobienie zaległości w mediach społecznościowych i wszystkich innych. Potem znowu check-lista.
Staram się nie opuszczać biura po 18:30, dbając o higienę umysłową, co i tak nigdy się nie udaje, bo rzadko wychodząc z firmy kończę pracę.
21:00
Do 21:00, szczególnie w momentach spiętrzenia zadań, jesteśmy na łączach z zespołem. Rozmowy toczą się gdzieś między przygotowaniem obiadokolacji, a przekopywaniem kolejnych manuali serwisowych do poszczególnych wehikułów, które sprawiają, że na parkingu piętrzy się coraz większy wyrzut sumienia, skonstruowany z napraw, które frywolnie odkładam w czasie i przestrzeni.
22:00
Spędzam kilka chwil przy notatniku i mogę zaplanować kolejny dzień. O tej porze wiadomo, czy udało się zrealizować TODO’s. Zaraz potem staram się przechodzić w tryb offline, bo wiem, że nie wytrzymam do rana, aby odpowiedzieć na korespondencję, która spływa do późnych godzin wieczornych.
Zebrała: Małgorzata Baran
Dziennikarka i redaktorka portalu PRoto.pl. Zajmuje się tematyką lifestyle’ową, mediami społecznościowymi, językiem w branży PR, blogosferą i modą. Absolwentka polonistyki na Uniwersytecie Warszawskim.
Dzień z życia…
To nowa, lifestyle’owa kolumna w portalu PRoto.pl autorstwa Małgorzaty Baran, w której pokażemy, jak wygląda typowy dzień pracy specjalistów zajmujących się szeroko pojętą komunikacją, rzeczników prasowych, PR-owców, znawców mediów społecznościowych i przedstawicieli blogosfery.
Co miesiąc jeden z zaproszonych przez redakcję bohaterów opowie, jak wygląda jego rozkład dnia, jak i gdzie pracuje, z jakimi zadaniami musi się zmierzyć i co robi, by nie prześcignęły go deadline’y.