Niewiele miast wie, jak wykorzystać potencjał promocyjny festiwali. Jak to się robi w Krakowie czytamy w portalu wyborcza.pl.
Moda na festiwale stała się faktem. „Bywa, że te, które nie mogą zaistnieć z tradycyjną sztuką, sięgają po jej nietypowe formy, które potem trafiają na szczyty list najdziwniejszych festiwali” – pisze Małgorzata Skowrońska, autorka artykułu. Jako przykłady wymienia tu Festiwal Ognia w Ostródzie czy toruński Festiwal Światła. Bardziej skrajne propozycje dotyczą Hiszpanii (skoki przez dzieci) i Nevady, która organizuje Festiwal Płonącego Człowieka.
Jak czytamy jednak dalej, festiwale powoli tracą swój urok. To wnioski z raportu zleconego w 2015 roku przez Związek Polskich Miast. O ile na początku powstania imprez tematycznych mieszkańcom towarzyszyła euforia, o tyle po kilku latach przyszła stagnacja i biurokracja. Problemem jest też zbyt duża liczba festiwali, która odbiera im wyjątkowość i niepowtarzalność.
Badacze zauważają jednak pozytywne oddziaływanie festiwali na miasta. Okazuje się, że tego rodzaju wydarzenia nie muszą tylko drenować miejskiej kasy. Minusem jest jednak dystrybucja tych środków i rywalizacja o artystów. „Trzeba też pamiętać, że festiwalowy sukces przekuwany często na promocję miasta, może mieć odwrotny skutek, jeśli impreza okazuje się niewypałem – wtedy w świat idą negatywne opinie” – dodaje do tego Skowrońska.
Jak to się robi w Krakowie, stolicy kultury? Choć pojawiają się zarzuty, że miasto za dużo wydaje na rozmaite wydarzenia albo że Krakowskie Biuro Festiwalowe to rozbudowany dwór oderwany od życia codziennego krakowian, to statystyki tego nie potwierdzają. Autorka wskazuje tu, że jeśli chodzi o zaangażowanie mieszkańców w festiwale, okazuje się, że pod Wawelem tego rodzaju przedsięwzięcia się nie znudziły. „80 proc. uczestników Sacrum Profanum to krakowianie, a tylko 20 proc. stanowią przyjezdni (frekwencja ostatniej edycji – ponad 6 tys. osób). Proporcje podobnie układają się także przy Misteria Paschalia (75 proc. do 25 proc.)” – czytamy. (mw)