Większość polskich marek, które odniosły sukces zagranicą, to marki o obco brzmiącej nazwie, np. Reserved, House czy Americanos. O tych, „które brzmią typowo po polsku, a przebiły się na innych rynkach, poza Wyborową, specjalnie nie słychać” – czytamy w Gazecie Prawnej.
Strategię nadawania obcych nazw głównie stosują firmy związane z branżą elektroniczną i technologiczną – twierdzi autor artykułu, Arkadiusz Łoś. Przykładem może być marka Kruger&Matz, która „postawiła na niemieckie brzmienie, bo kojarzy się z jakością”. Jak czytamy dalej, firmy coraz częściej stosują strategię foreign brandingu, gdyż „jest ona związana z wizerunkiem kraju pochodzenia i sprowadza się do stwierdzenia: takie cechy są przypisywane produktowi, jakie, jakie skojarzenia wywołuje kraj, z którego ma rzekomo pochodzić”.
Jak bardzo popularny jest trend nadawania markom obcych nazw? Autor pisze, że „korzystają z tego wszystkie kraje”, choć może to być bardzo ryzykowne posunięcie: „Gdy klient sprawdzi kraj pochodzenia np. perfum i odkryje, że te wyprodukowano w Chinach, to niewspółmiernie duże będzie jego rozczarowanie”.
Czy polsko brzmiące nazwy mają szansę na przebicie się na zagranicznym rynku? Łoś podkreśla, że większość marek, które odniosły sukces za granicą to marki o nazwie nie brzmiącej jednoznacznie polsko, np. Fakro, Solaris, Reserved, House czy Americanos. Natomiast o tych, „które brzmią typowo po polsku, a przebiły się na innych rynkach, poza Wyborową, specjalnie nie słychać”.
Autor kontynuuje, że Polska ma szansę przebić się z polską nazwą na rynki zagraniczne, zwłaszcza, jeśli chodzi o produkty żywnościowe. „Mówienie o jabłkach z polskich sadów, serach z Warmii czy miodach z Podlasia wywołuje pozytywne konotacje”. Ale dodaje, że przed nami jeszcze druga droga do sukcesu, gdyż w dalszym ciągu „jesteśmy uważani za kraj rozwijający się, oferujący produkty nie najwyższej próby”. (kd)