Sprawa kitesurfera, Jana Lisewskiego, o której już pisaliśmy, jest nadal żywo dyskutowana. Wczoraj radni z gdańskiej komisji i kultury dyskutowali o nieudanej promocji. Szef komisji, Marek Bumblis, podsumował: „Nie dzielmy włosa na czworo. Bo trzeba przyznać, że jest coś optymistycznego w tym, że obywatel Polski może pojechać za granicę i zrobić coś głupiego” – czytamy w Gazecie Wyborczej Trójmiasto.
Dyskutowano zarówno o formalnych aspektach umowy z Lisewskim, jak i o emocjach szefowej Biura Prezydenta ds. Promocji gdańskiego magistratu, Anny Zbierskiej. Tłumaczyła radnym, że na decyzję wpłynęło wiele czynników, m.in. materiały medialne, korzystne opinie kitesurferów (jednak „przygoda” Lisewskiego znacząco wpłynęła na ich zdanie) oraz poparcie Miejskiego Ośrodka Sportu i Rekreacji w Gdańsku.
Dociekliwość Bumblisa, szefa komisji, jednak skupiała się wokół emocji, towarzyszących podpisaniu takiej umowy: „Niech pani nam powie o swoich emocjach, bo pewnie bardzo to pani przeżyła.” Zbierska przyznała, że było to ciężkie doświadczenie, „trudne i nieszczęśliwe dla mnie przeżycie”.
Dyrektor potwierdziła, że w umowie nie znalazł się żaden zapis o konsekwencjach ewentualnego nadwątlenia wizerunku miasta. Bumblis stwierdził, że trzeba się uczyć na błędach. (kg)