Właśnie jestem w trakcie czytania najnowszej książki Zygmunta Baumana „Płynna inwigilacja rozmowy” i nie mogę oprzeć się wrażeniu, że to, co wydarzyło się z ARP i agencją Profile to jest dokładnie to, o czym pisze Bauman.
Cieszy niezmiernie aktywność dziennikarzy, tropienie afer szkodzących społeczeństwu, ale …
W całej sprawie smutne są trzy zjawiska:
- Sposób, w jaki dziennikarze weszli w posiadanie dokumentu o planach komunikacyjnych przygotowanych przez Profile, no bo cóż znaczy „My zapoznaliśmy się z nią w poniedziałek rano” – co to znaczy?
- Niewiedza dziennikarzy o istocie pracy PR-owca – „przejęcie inicjatywy i kontroli nad komunikacją” przecież nie jest niczym nagannym w pracy PR, a wręcz przeciwnie, a tym bardziej oczywiste jest, w jakim celu wynajmuje się agencję PR – nie po to, aby „zdjąć z niej odpowiedzialność za taką decyzję”, ale właśnie po to, aby zbudowała „schemat kampanii informacyjnej”.
- Niefrasobliwość – najdelikatniej rzecz ujmując – językowa pracowników Profile, która jednak jest nierzetelnością zawodową poprzez użycie określenia „przeciek kontrolowany”, i wskazanie, czy wręcz gwarantowanie mediów, w których materiał powinien się ukazać.
Do wiadomości publicznej dotarły tylko pewne odpryski informacji o rzeczywistych wydarzeniach ostatnich tygodni – ani dobrze nie zrelacjonowane, ani nie zanalizowane, więc poddanie ocenie etycznej jakichkolwiek działań jest niemożliwe. [Trochę złowieszczo zabrzmiały jednak ze strony ZFPR-u słowa o dyskredytacji i pociąganiu do odpowiedzialności wszystkich, którzy publicznie będą krytykować PROFILE…]. Niestety, niezależnie jak się sprawy miały, specjaliści PR będą więc w dalszym ciągu utożsamiani z manipulantami, tymi od brudnej roboty, i robieniu społeczeństwu przysłowiowej wody z mózgu, a co bardziej dociekliwi studenci podyplomowych studiów PR będą mnie znowu pytać „kiedy wreszcie będą zajęcia z manipulacji”.
Ewa Hope, Politechnika Gdańska, członek Akademii Ekspertów PR