Nasi politycy traktują internet jak Eldorado, bo zapewnia dostęp do ogromnej grupy wyborców. Z drugiej strony siec jest dla nich mroczną jaskinią, w której czają się pedofile, żądni nielegalnego zysku bukmacherzy i inni przestępcy – pisze na łamach dziennika Polska Gazeta Krakowska Witold Głowacki.
Politycy boją się internetu mimo, że chcieliby go wykorzystywać do pozyskiwania wyborców. Lęk ten bierze się ze strachu przed krytycznymi wpisami dotyczącymi ich działalności. Stąd biorą się kolejne inicjatywy, takie jak założony przez PiS zespół ds. monitoringu sieci, internetowe zapisy w projekcie ustawy medialnej PO, czy zapowiedź Radosław Sikorskiego o kierowaniu do sądów spraw dotyczących zniesławiania szefa MSZ w sieci. W efekcie politycy stoją w rozkroku między wdzięczeniem się do wyborców a przerażeniem, jakie ich ogarnia podczas studiowania forów internetowych.
Jak przyznaje Głowacki, anonimowe opluwanie w sieci innych rzeczywiście jest ohydne. Niestety jednak, poza umiejętnym moderowaniem forów niewiele jest narzędzi, które pozwalają na oddzielenie sensownej treści od „nieokiełznanego internetowego flejmu”. A projekty dotyczące regulacji polskiego internetu narażają ich twórców na oskarżenia o zapędy autorytarne. (ks)