Referendum miało posłużyć jako bat na Brukselę i wzmocnić pozycję premiera Wielkiej Brytanii. Zamiast wygrywać, polityk traci jednak zaufanie wyborców – czytamy w Przeglądzie.
Jak pisze autor tekstu Tomasz Borejza: „brytyjski premier miał wynegocjować dla Wielkiej Brytanii lepsze warunki członkostwa i wrócić do Londynu jako bohater. Następnie w cuglach wygrać referendalne głosowanie i umocnić swoją pozycję na czele państwa oraz – to bardzo ważne – Partii Konserwatywnej”. Jednak wszystko poszło nie tak.
Według badań, Cameron przez brexitową kampanię traci w oczach opinii publicznej, zwłaszcza, gdy zabiera głos w sprawie UE oraz referendum. Sytuację skomplikowała także wewnątrzpartyjna opozycja. Jej liderem nie został zgodnie z oczekiwaniami eurosceptyczny Farage, a były burmistrz Londynu Boris Johnson. „Zwęszył on okazję do przejęcia sterów w partii, a nawet stołka premiera, i bez wahania wbił nóż w plecy kolegi. (…)Zamienił przedreferendalną debatę w teatr jednego aktora, a oprócz Unii celem jego ataków stał się właśnie Cameron” – czytamy dalej.
Już co piąty Brytyjczyk to własnie Johnsona widzi w roli człowieka kierującego krajem. Więcej niż co trzeci uważa go za naturalnego lidera. Jest tym politykiem, którego sądy o Unii Europejskiej i referendum wzbudzają największe zaufanie – zacznie większe niż stanowisko premiera.
O Unii Johnson opowiada zresztą niezwykle barwnie. Karierę publicysty zrobił zresztą na opisywaniu jej absurdów. Boris Johnson, zanim został burmistrzem Londynu, był bowiem znanym autorem. „Niektórzy mówią, że wciąż nim jest, ponieważ po objęciu stanowiska nie zrezygnował z dobrze płatnej kolumny w Daily Telegraph, co tłumaczył tym, że z pensji funkcjonariusza publicznego nie da się wyżyć” – podaje źródło. (mw)