„Afera taśmowa nie tylko dała prezydentowi powód do tego, by dać prztyczka w nos Platformie, ale też , by zbudować wokół siebie szeroki front złożony z polityków PO” – czytamy w Polskiej Metropolii Warszawskiej. Sęk w tym, że Bronisław Komorowski nie jest typem partyjnego lidera.
Joanna Miziotek, autorka, analizuje w artykule burzliwą relację Bronisława Komorowskiego i Donalda Tuska. Punkty zapalne pojawiły się tuż po ujawnieniu afery Amber Gold. Wtedy to premier stał się krytyczny wobec ABW i zapowiedział reformę służb specjalnych – nie uwzględniając w niej miejsca dla przedstawiciela prezydenta. Po ujawnieniu taśm , „jeszcze nigdy Bronisław Komorowski nie trzymał tak mocno w garści Donalda Tuska” – kontynuuje Miziotek. Dlaczego prezydent nie zaatakował więc Tuska? Bo ma w pamięci nadchodzące wybory prezydenckie. Podczas kampanii będzie potrzebował finansowego i nie tylko wsparcia Platformy Obywatelskiej. I choć afera z nagraniami spowodowała, że do Komorowskiego zaczęli się zgłaszać politycy PO, to prezydent nie jest typem przywódcy. Dlatego podkreśla konieczność współpracy.
Miziotek przypomina, że podczas jednego z ostatnich przemówień Komorowski przekonywał, że korzenie polskiej demokracji są na tyle silne, by przetrwać kryzys. „Bronisław Komorowski w obronie premiera i PO. Szkoda, że ja nie miałem takiego prezydenta…” – ironizował na Twitterze Leszek Miller. Jak przekonuje autorka, Bronisław Komorowski i Donald Tusk nauczyli się polityki właśnie na przykładzie swoich poprzedników, Leszka Millera i Aleksandra Kwaśniewskiego. (mw)