„W korpo każdy ma swój bekap. Zresztą, tim spirit rozumiany zwykle jako wykonywanie pracy za kogoś, to sprawa kluczowa, bo jak kastomer się połapie, że jest dilej, to będzie fakap” – o języku pracowników korporacji czytamy w Gazecie Wyborczej.
Język pracowników polskich korporacji jest dla większości ludzi z zewnątrz dziwny i niezrozumiały – przypomina angielski, lecz zbudowany jest według polskiej składni. „Najbardziej naturalną przyczyną używania angielskich wyrazów jest chęć zbliżenia się językowo do innych oddziałów korporacji, która jest strukturą międzynarodową” – twierdzi językoznawca prof. Jerzy Bralczyk. Powodem używania angielskich słów jest często także chęć pokazania w ten sposób pewnych kompetencji lub dodania wypowiedzi szyku. Istnieje też ryzyko, że dokumenty tłumaczone z angielskiego mogą stracić część pierwotnego znaczenia.
Jak tłumaczy prof. Bralczyk, język pomaga w integracji grupy, a tworzenie własnego języka jest dla każdej grupy zawodowej czymś naturalnym.
Sami pracownicy korporacji twierdzą, że używają wyrazów pochodzących z angielskiego, bo tak jest łatwiej. „Pracownicy mają cały czas do czynienia z komputerem i udzielając odpowiedzi na pytanie, używają takich samych określeń, jakie widzą na monitorze, bo to szybsze niż przekładanie wyrazów na ich polskie odpowiedniki, w czym jest oczywiście nieco lenistwa językowego” – wyjaśnia Paweł Panczyj, dyrektor zarządzający Związku Liderów Sektora Usług Biznesowych w Polsce.
Języka korporacji uczy się coraz więcej osób – jak podaje ABSL, w branży usług biznesowych pracuje dziś ok. 130 tys. osób, a rok temu było ich ok. 105 tys. Coraz więcej firm przenosi do Polski swoje zagraniczne oddziały, „korpomowy” będzie więc przybywać – czytamy. (mb)