O witaczach łódzcy urzędnicy mówią, że to nie promocyjny priorytet, ale „miły akcent”. W związku z tym radni od lat są zgodni, że witacze powinny się pojawić przy wjeździe do miasta . Powstały nawet ich specjalne projekty. Na tym jednak koniec.
Pomysłów na witacze w Łodzi było sporo. W Gazecie Wyborczej Łódź czytamy, że proponowano, by pojawił się na nich slogan Jana Machulskiego: „Gdybyś mieszkał w Łodzi, byłbyś już w domu”. Ostatecznie jednak postawiono na takie, które odwoływać się będą do strategii promocji miasta poprzez hasło „Łódź kreuje”. Ustalono nawet, że konstrukcje powinny stanąć w ośmiu konkretnych miejscach i wyceniono, że koszt jednego będzie się wahał od 20 – 30 tys. zł. I na tym koniec.
Dziennik informuje, że jeszcze w kwietniu Zarząd Dróg i Transportu ocenił, że zaprojektowany przez firmę Pheno i ustawiony, jak czytamy w GW, na „niby-nóżce” witacz jest niebezpieczny i może „runąć na przejeżdżających kierowców”. Przedstawiciele Pheno zapewniali, że mogą wykonać bezpieczniejszą podstawę. Cóż z tego, skoro ZDiT stwierdził, że i tak nie mógłby go postawić. „Żeby sfinansować taką inwestycję, trzeba by podciągnąć ją pod znak drogowy” – mówi Janusz Maciaszczyk z Zarządu. Stawiać witaczy nie może też biuro promocji. Bartłomiej Wojdak, szef biura, podkreśla: „My jesteśmy od promowania, nie od inwestowania”. Mało tego, okazuje się, że teraz nie ma kto za witacze zapłacić, a pieniędzy w swoim budżecie na ten cel na pewno nie ma ani ZDiT, ani biuro promocji. Radni za to nie składają broni – ironizują, że mieszkańcy powinni sami postawić witacze w „czynie społecznym” i piszą listy do prezydent Hanny Zdanowskiej. Liczą, że „pochyli się nad problemem”. (es)