O jakości pracy dziennikarzy i rzeczników prasowych pisaliśmy już kilka razy wcześniej. Wpisy nie nastrajały optymistycznie. Dzisiaj chciałabym się podzielić informacjami, które w innych okolicznościach nazwałabym wisienką na torcie. W tych po prostu mnie smucą. Tym razem podajemy wiadomości z pierwszej ręki. Fakty z rzeczywistością kreowaną przez rzecznika PKP i media konfrontuje Aleksander Hepner. Przekazuje Ewa Mittelstaedt.
Uwagę opinii publicznej przykuł tragiczny wypadek w Kozerkach (woj. mazowieckie), w którym na przejeździe kolejowym zostały poszkodowane trzy osoby: matka z dwójką dzieci. Piszą o tym praktycznie wszystkie polskie media; ja również napiszę. Ale nie tyle z uwagi na drastyczność tego przypadku, co nieporadność relacjonujących to zdarzenie. Szum informacyjny rozpoczął się z chwilą przybycia na miejsce pierwszych reporterów, a apogeum osiągnął mniej więcej po czterech godzinach, gdy media ogłosiły śmierć dziecka, które… żyło. Ale od początku.
Kiedyś byłem dziennikarzem, dziś jestem ratownikiem medycznym (patrz poniżej). Dyżuruję w Grodzisku Mazowieckim; to niespełna 3 km od przejazdu w Kozerkach, gdzie doszło do tragedii, więc nasz zespół był na miejscu niecałe 4 min. od wezwania. Byliśmy pierwszym zespołem ratownictwa medycznego, który przybył na miejsce i do czasu przybycia kolejnych sił i środków prowadziliśmy nierówną walkę z czasem o życie trójki pacjentów.
Wypadek miał miejsce o 7:33; przez kolejne godziny, pełniąc dyżur z lekkim niepokojem słuchałem doniesień z miejsca zdarzenia. Słyszałem opowieści o wycinaniu poszkodowanej z pojazdu przez straż pożarną, słyszałem o dramatycznej reanimacji prowadzonej przez strażaków (!), o krzyku dzieci, a na koniec zmroziła mnie wiadomość podana przez jedną z ogólnopolskich stacji radiowych i niestety podchwycona przez inne media – oto dziewczynka, którą przekazaliśmy załodze śmigłowca Lotniczgo Pogotowia Ratunkowego zmarła. Proszę państwa: nie było ani wycinania kobiety z samochodu (wraz z kolegą-ratownikiem i funkcjonariuszką policji ewakuowaliśmy poszkodowaną z pojazdu zanim dotarli strażacy), ani dramatycznej reanimacji prowadzonej przez straż pożarną (była spokojna, profesjonalna, zgodna z wytycznymi resuscytacja krążeniowo-oddechowa prowadzona przeze mnie i jeszcze jednego ratownika), nie było także krzyku dzieci (młodsza trochę płakała). I co najważniejsze: obie dziewczynki dotarły żywe do szpitali i w chwili, gdy piszę te słowa żyją. Informacja o śmierci, jak dziś podają media pochodziła od… rzecznika PKP.
Rozumiem, że sformułowania typu „dramatyczna akcja reanimacyjna” wydaje się dziennikarzom atrakcyjna. Rozumiem, że obrazek strażaków wycinających poszkodowaną, a następnie reanimujących ją również jest bardziej dynamiczny, niż dwóch działających ratowników. Niemniej na Boga, jest nieprawdziwy! Zrozumiałbym media brukowe. Ale jeżeli nawet opiniotwórcze stacje telewizyjne i portale w większości bezkrytycznie (!) kopiują wzajemnie swoje informacje na wyścigi, praktycznie ich nie weryfikując, to bardzo źle się dzieje w moim dawnym zawodzie.
Jednak takie drobiazgi jak to, czy poszkodowana była wyciągana z samochodu przez straż czy ratowników to drobiazg. Gorzej, gdy w eter trafia niepotwierdzona informacja o śmierci dziecka. Nie chcę oceniać rzecznika PKP, niemniej nie mogę przejść do porządku dziennego nad faktem, że media bezkrytyczne i natychmiast cytują to, usłyszą. Drodzy Państwo, pracowałem jako reporter „miejski”, potem „kryminalny”, potem „polityczny” i wiem, że nie wolno podawać żadnej informacji – a co dopiero o czyjejś śmierci – uprzednio jej nie sprawdzając w wiarygodnych źródłach. Dla mnie PKP, z całym szacunkiem dla tej firmy, nie jest miarodajne w kwestiach medycznych. Jeżeli jako dziennikarz „obsługiwałem” wypadek, dzwoniłem do Pogotowia Ratunkowego lub szpitala, bo nikt poza medykami nie wie dokładnie, jaki jest stan poszkodowanych. Strażacy i Policjanci działają na miejscu i trudno im mówić o tym, co się dzieje po zabraniu rannych do karetki. Dla Was to drobny szczegół. Ale czy ktoś zastanowił się, co by było, gdyby Wasze niesprawdzone informacje usłyszała rodzina poszkodowanych? Co by było, gdyby usłyszeli o śmierci dziecka?
Nie wiem, ile mediów przekazało wiadomości o tragedii w Kozerkach, ale sądzę, że kilkadziesiąt. W tym te największe. A wiecie Państwo, ile redakcji zadzwoniło do dyspozytorni pogotowia, żeby potwierdzić informacje? Trzy. Pozwolę sobie je wymienić, bo to chlubne wyjątki: Polsat, SuperStacja oraz Gazeta WPR. Jestem, a właściwie byłem dinozaurem tego zawodu, więc z perspektywy dinozaura pozwolę sobie przypomnieć obecnym dziennikarzom: nie wierzcie ślepo w to, co mówią ludzie. Nawet, jeżeli mają „rzecznik” przed nazwiskiem. Sprawdzajcie, dzwońcie, docierajcie do prawdy. Nie ufajcie ślepo internetowi, jest pełen głupot. I nie poddawajcie się dyktatowi czasu. Czas jest ważny, ale ważniejsza jest prawda. Gdy studiowałem dziennikarstwo jako przykład skrajnej nieodpowiedzialności mediów podawano fakt, że Associated Press „puścił” newsa o tym, że człowiek stanął na księżycu na kilka sekund PRZED tym faktem. Obserwując większość dzisiejszych mediów mam wrażenie, że dziś nikt by AP za takie „drobne” przewinienie nie piętnował. Co więcej: przy tym, co dziś media robią z informacją, czyn AP rzeczywiście maleje do rangi „drobiazgu”.
Szkoda.
Tekst ukazał się na blogu Monday PR