Jak czytamy w Głosie Wielkopolskim, partyjne konwencje wyborcze są „baśniowym” spektaklem, który ma oszołomić i uwieść elektorat. Podczas tych mityngów polskie partie stosują mieszaninę sztuczek amerykańskich i peerelowskich. O ile kopiowanie spotów reklamowych (PiS z kampanii Ronalda Reagana, a PO – z Johna Kerry’ego) nie były trafione, o tyle „amerykańskie” konwencje wyborcze – już tak.
Te zjazdy członków i sympatyków danego ugrupowania są pokazem siły, jedności, optymizmu i woli walki. „Jest nas tutaj kilka tysięcy” – mówił poseł Adam Hofman w minioną niedzielę podczas konwencji PiS-u. Kryterium liczebności przypomina – zdaniem autora artykułu – propagandę z lat PRL-u. Zabiegiem wspólnym działaniom amerykańskim i peerelowskim jest wytwarzanie atmosfery uwielbienia wokół przywódcy. Ważne są również przemowy. W czasach PRL-u brawa były obowiązkowe i zaplanowane, podobnie wyreżyserowane są owacje na amerykańskich konwencjach. Wspólne dla USA i PRL-u w polskich konwencjach są także występy gwiazd estrady. Zjazdy PZPR uświetniały ludowe kapele i śpiewacy z ideologicznym repertuarem. Dziś jest to Stachursky, Ich Troje czy Reni Jusis.(jcm)